The Twilight Zone map1 map2 map5

Wednesday, May 08th

Frontpage Slideshow | Copyright © 2006-2011 JoomlaWorks Ltd.
Home | Artykuły | The Twilight Zone

The Twilight Zone*


Rozwój wypadków w USA w ostatnich miesiącach wygląda jak nowe scenariusze do serialu** The Twilight Zone. Akcja rozwija się w kolejnych odsłonach z udziałem aktorów i tysięcy statystów, nie zawsze logicznie na pierwszy rzut oka, ale zaskakująco, a jej tempo narasta zgodnie z oczekiwaną reakcją widowni. Podobnie jak w odcicnkach serialu, nieznana jest na razie rola wielu postaci, nieznany jest też finał rozgrywanej na naszych oczach historii, choć stawiane są różne hipotezy próbujące odgadnąć lub przewidzieć jej zakończenie i losy bohaterów.


Pierwszy odfcinek serialu The Twilight Zone, 1959 r.  Autor większości scenariuszy i prezenter Rod Serling. Zdjęcie: Archiwum


Dzisiejsze młode pokolenie nie zna popularnego serialu z zamierzchłych czasów na długo przed smartophonem, ale nowe fragmenty scenariusza powstają prawie każdego dnia na uczelniach, w radach miejskich, w agencjach rządowych i na ulicach setek miast w Stanach Zjednoczonych i we wszystkich krajach Zachodu. Czy finał i puenta zaskoczą nas tak jak te z filmów Rod'a Serling'a? A może odgadniemy już teraz jaką niespodziankę przygotowali dla nas współcześni scenarzyści i nic już nas nie zaskoczy?

Historia, której rozwój obserwujemy w USA, zaczęła się na długo przed pojawieniem się pierwszych doniesień o tajemniczym wirusie dziesiątkującym populację wielomilionowego miasta w Chinach. Pomińmy jednak ten znany wszystkim okres i skoncentrujmy się na dużo świeższych wydarzeniach z ostatnich miesięcy.

Okres ten rozpoczęło sfilmowane przez postronnych przechodniów tragiczne wydarzenie, w którym nieuzbrojony, leżący twarzą na asfalcie Afro-Amerykanin zmarł z powodu uduszenia kolanem przez sadystycznego białego policjanta. Nagranie obiegło cały świat bulwersując miliony i spowodowało falę gwałownych protestów przeciwko brutalności policji. Wybuchające nie tylko w USA ale w większości krajów zachodnich, również w Polsce, rozruchy, zamieszki i protesty trwają z przerwami do dziś. Założona w 2013 roku organizacja Black Lives Matter zorganizowała setki marszów protestacyjnych, odżyła też i zaczęła działać z nową werwą Antifa. Na trasach przemarszu protestujących grup w pełnych sklepów dzielnicach biznesowych pojawiły się rozmieszczane przez "nieznanych sprawców" palety z cegłami, którymi rozwścieczone tłumy wybijały szyby i obrzucały próbujące interweniować oddziały policji. Ofiarą bojowników walczących z rasizmem padły tysiące sklepów najdroższych marek. Rabowano elektronikę i kiomputery, buty, dewastowano sklepy jubilerskie, a nawet sklepy z najtańszą tandetą sieci Dollar Store, z której tłumy wynosiły papier toaletowy i pudła płynu do mycia naczyń. Puszczono z dymem ekskluzywne sklepy fiirmy Apple a nawet opuszczony w pośpiechu przez załogę komisariat policji w Minneapolis. Niektóre miejsca wyglądały jak ulice miast ogarniętych wojną, dochodziło do walk z broniącymi swojego dobytku właścicielami małych biznesów, a rozzuchwalone łatwoscią z jaką można było plądroważ porzucone biznesy bandy, zdewastowały wiele ekskluzywnych dzielnic. Jeszcze dziś wiele renomowanych sklepów i shopping malls w wielu miastach USA straszy pozabijanymi grubą sklejką witrynami, a pracujący tam ludzie dzięki licznym nagraniom z kamer wewnątrz sklepów, opublikowanych na YouTube, zdają sobie teraz sprawę z niebezpieczeństwa jakim jest tłum ogarnięty niepowstrzymanym poczuciem sprawiedliwości społecznej. Zdewastowane zostały nie tylko sklepy i składy wielkich firm, wiele zniszczonych biznesów to małe rodzinne sklepiki, zakłady usługowe i restauracje w czarnych dzielnicach.

Fali podpaleń, dewastacji dzielnic i ogólnej atmosfery bezprawia nie powstrzymały nawet informacje o tym, że George Floyd, człowiek, którego śmierć stała się bezpośrednią przyczyną rozruchów, był wielokrotnie notowanym przestępcą i handlarzem narkotyków. Nie był kochającym ojcem, którego opłakuje zdruzgotana rodzina, Floyd porzucił ją wiele lat wcześniej, a jego dzieci nie rozpoznały go nawet w telewizji. Miał na swoim koncie szereg wyroków i odsiadek, w swojej karierze miał też włamania i napad z bronią w ręku. Był narkomanem, a sekcja zwłok wykazała, że miał bardzo poważną chorobę serca. W jego krwi wykryto stężenie fentanylu prawie trzykrotnie przekraczjące dawkę śmiertelną, wykryto też norfentanyl i metamfetaminę, obie substancje w wysokim stężeniu. Nie miał obrażeń charakterystycznych dla mechanicznego uduszenia. Próbował walczyć z aresztującymi go policjantami, był agresywny, nie mógł oddychać - to typowe objawy potężnego przedawkowania, przeważnie tuż przed zgonem. Prawie na pewno z takim stężeniem śmiertelnych substancji w organiźmie George Floyd zmarłby gdzieś wprost na chodniku bez niczyjego udziału. Wynik sekcji zwok wskiazuje, że żaden z policjantów nie zabił tego człowieka, ale grożą im surowe wyroki, a oficerowi, który unierochomił Floyd'a przytrzymując go kolanem, postawiono zarzut zabójstwa, chociaż jest to standardowa technika stosowana wobec trudnych aresztantów na całym świecie. Potępiamy stanpwczo każdy akt policyjnej brutalności i bezprawia, których w USA nie brakuje. Spotkanie z policją to często przeżycie mocno stresujące, zdarza się, że wprost tragiczne. Znane są setki przypadków niewłaściwego zachowania policji i działań niezgodnych z prawem, ale zatrzymanie George'a Floyd'a nie wydaje się jednym z nich. Nic nie usprawiedliwiłoby jego śmierci - ani jego wcześniejsze wyroki, ani stosunek do własnej rodziny, ani nawet to, że sam nie dbał chyba o "Black Lives" grożąc śmiercią młodej ciężarnej czarnej kobiecie podczas napadu na jej mieszkanie, gdyby faktycznie zabił go policjant. Ale czy rzeczywiście tak było? W internecie pojawiło się ostatnio nagranie z kamer umieszczonych w mundurach aresztujących go policjantów potwierdzające w dużej mierze, że Floyd zachowywał się agresywnie, próbował utrudniać aresztowanie i musiał zostać obezwładniony. Mimo tak poważnych wątpliwości, to właśnie on i jego stylizowana twarz stały się symbolem walki o sprawiedliwość całego sektora amerykańskiego społeczeństwa, a nie na przykład postać Frederick'a Douglass'a, prawdziwego czarnego bojownika o wyzwolenie i emancypację murzynów, któego pomnik w Rochester, New York, został właśnie zniszczony przez walczących z rasizmem manifestantów.

Dziwna to walka, bo chociaż w marszach i protestach zaczęli też brać udział, a nawet przeważać, młodzi biali, żądania mają wyraźnie charakter rasowy. Chodzi o sprawiedliwość i równość, ale tylko dla ludzi o czarnej skórze. Akceptowane jest wyłącznie hasło "Black Lives Matter", a za "All Lives Matter" można zostać zaatakowanym przez rozzłoszczony tłum, stracić pracę albo nawet życie. Piątego lipca 2020 r. któryś z uczestników marszu BLM w Indianapolis zastrzelił 24-letnią Jessicę Doty Whitaker właśnie za to, że powiedziała "Każde życie jest ważne". Ataków na osoby mające czelność mieć opinię, która komuś może się nie spodobać, jest coraz więcej, a konsekwencje coraz bardziej przerażające. Oto dla przykładu, dziekan wydziału pielęgniarskiego na Universytecie Massachusetts (stanowym), doktor Leslie Neal-Boylan, o której jeszcze we wrześniu ubiegłego roku uczelnia pisała, że jest "wybitnym liderem" a jej artykuły i prace dowodzą wielkiej empatii dla osób kalekich pracujących w tym wymagającym zawodzie, została właśnie wyrzucona za wyrażenie opinii, że "życie każdego coś znaczy". Nie, nie, pani doktor jest osobą inteligentną i nie odważyła się napisać tego bez politycznie poprawnego wstępu, w którym na pierwszym miejscu znalazła się obowiązkowa już formuła o czarnym życiu, pani dziekan była jednak nieostrożna i dała się przyłapać na dziecinnej pomyłce. W emailu do internetowej publikacji uczelni "Campus Reform", Leslie Neal-Boylan napisała tak:

"Piszę, aby wyrazić moje zaniepokojenie i potępienie niedawnych (i wcześniejszych) aktów przemocy wobec osób kolorowych. Ostatnie wydarzenia przypominają tragiczną historię rasizmu i uprzedzeń, które nadal kwitną w tym kraju. Rozpaczam nad naszą przyszłością jako narodu, jeśli nie przeciwstawimy się przemocy wobec każdego (do tego miejsca brzmi niewinnie, prawda?). CZARNE ŻYCIE JEST WAŻNE, ale ŻYCIE KAŻDEGO JEST WAŻNE. Nikt nie powinien żyć w obawie, że stanie się celem z powodu wyglądu albo z powodu tego w co wierzy."

Ktoś o imieniu ""Haley" (student/studentka?, ktoś z kadry?) napisał donos, w którym potępił email pani dziekan, na co natychmiast zareagowała uczelnia odpisując: "Haley - Dziękujemy za zwrócenie nam na to uwagi. Uniwersytet słyszy twój głos i wierzymy, że czarne życie jest ważne. Zobacz list, który kanclerz wysłał w poniedziałek." List był potwierdzeniem poparcia dla "Black Lives Matter", a przedstawicielka uczelni, Christine Gillette, wydała oświadczenie, w którym stwierdziła, że - uwaga - "Uniwersytet zakończył zatrudnienie dr Neal-Boylan 19 czerwca, po 10 miesiącach pełnienia przez nią funkcji dziekana wydziału pielęgniarskiego w Solomont. Podobnie jak w przypadku wszystkich takich decyzji, podjęto ją w najlepszym interesie uniwersytetu i jego studentów."

To tylko jedna z wielu takich historii. Na reakcyjne "czarownice" nie polowano tak otwarcie nawet w ciemniejszych czasach PRL.

Albo inna historia: 30 czerwca pewna studentka uniwersytetu Harvard nagrała video, w którym oświadczyła: "następna osoba, która ma czelność, która jest uprzywilejowanej rasy kaukaskiej (termin oznaczający "biały przywilej"), powie, że każde życie jest ważne, to ja cię zadźgam, zadźgam cię, a kiedy będziesz cierpieć i wykrwawiać się, pokażę ci moje przecięcie kartką papieru (paper cut) i powiem, że moje przecięcie też ma znaczenie.” Na internecie zawrzało, studentkę potępiły tysiące użytkowników Twittera. A jak skomentował to magazyn Forbes donosząc o tym wydarzeniu? Oto stosowny fragment artykułu: "Co z tym zrobić? Przede wszystkim należy ją chronić przed przemocą i groźbami przemocy. Poziom wszelkiego rodzaju gwałtownych gróźb w mediach osiągnął całkiem niedopuszczalne granice. Jak pisałem wcześniej, nawet znane osoby publiczne wydają się nie mieć problemu z żartami na temat bicia nieletnich, którzy powiedzieli coś, co im się nie podoba. Lewica polityczna jest w tym tak samo zła, jak prawica polityczna. Każda osoba, która grozi zabiciem, gwałtem lub w inny sposób skrzywdzeniem innej osoby, powinna zostać oskarżona, jeśli jest to możliwe, aby ją zidentyfikować." Pisząc o kionieczności karania ludzi, którzy grożą innym przemocą, autor artykułu Evan Gerstmann (Senior Contributor) nie miał na myśli studentki, która chciałaby zadźgać każdego, kto ośmieliłby się powiedzieć, że każde życie jest ważne, tylko komentatorów w mediach społecznościowych, którzy w niewybredny sposób krytykowali jej wystąpienie. Ją - studentkę śniącą o dźganiu osób "uprzywilejowanej rasy kaukaskiej" - trzeba przede wszystkim chronić. Bo my tu mamy wolność słowa, pisze dalej autor, którą też, a nawet przede wszystkim, trzeba chronić, potwierdził to przecież Sąd Najwyższy USA w sprawie "Cohen versus California". No tak, wolność słowa. Tylko kto ma prawo z niej skorzystać?

Tymczasem Michael Powell zadaje na łamach The New York Times'a ważne i bardzo aktualne podczas światowej pandemii szczególnie zaraźliwego wirusa pytanie: "Czy protesty nie są bezpieczne?" i odpowiada jeszcze w tytule "Eksperci mówią, że to może zależeć od tego kto protestuje i przeciwko czemu". Powell pisze dalej, że niektórzy uczeni reprezentujący sektor ochrony zdrowia, publicznie odrzucili wątpliwiości swoich kolegów stwierdzając, że kraj stoi w obliczu trudnego moralnego wyboru. List opublikowany przez ponad 1,300 epidemiologów i pracowników służby zdrowia wzywa Amerykanów do przyjęcia "świadomie anty-rasistowskiego stanowiska" (consciously anti-racist stance) i przedstawili różnicę między tymi, którzy protestują przeciwko obowiązkowym kwarantannom w domach (lock-downs), a tymi, demonstrującymi i protestującymi z pobudek moralnych, ideologicznych i rasowych. List wyjaśnia, że protesty przeciwko zamykaniu obywateli w domach są efektem "białego nacjonalizmu i wyrazem braku szacunku dla Black Lives". Ci natomiast, którzy protestują przeciwko systemowemu rasizmowi, "muszą być poparci". Według ponad 1,300 ekspertów wirusologii, rozprzestrzenianie się koronawirusa zależy od ideologii, moralności i białego nacjonalizmu i nie ma nic wspólnego z biologią. Prawie od samego początku pandemii w USA, środki przekazu podają, że najliczniejszą grupą ofiar koronawirusa (ponad 70%) są Afro-Amerykanie. Przeważa opinia, że odpowiedzialność za to ponosi "white priviledge" i brak dostępu do opieki zdrowotniej czarnych mieszkańców USA. Biada nam wszystkim, strach pomyśleć jakie nowe zasady zalecą eksperci w leczeniu zakażenia koronawirusem. Jakieś nowe, ideologiczne egzorcyzmy, czy intensywną reedukację? W kraju, w którym nauczycielka przygotowująca się do doktoratu (!) pisze całkiem poważnie na Twitter'ze, że 2 + 2 = 4 to tylko koncept, którego podstawą jest zachodni imperializm i kolonizacja, list 1,300 uczonych nie może dziwić.

Wszystkie takie sprawy to błachostki, prawie niewarte wspomnienia w porównaniu z żądaniami większego kalibru, które zaczynają być coraz głośniej formułowane i które cieszą się wielkim, często wprost entuzjastycznym poparciem dużej liczby urzędników państwowych, kongresmanów, burmistrzów miast i gubernatorów. Kiedy "pokojowy protest" przemienił się w okupację części centrum Seattle, burmistrz miasta, Jenny Durkan zabroniła policji jakiejkolwiek interwencji i nakazała opuszczenie komisariatu, który został przejęty przez anarchistyczny tłum. Durkan powiedziała, że to nic wielkiego, to tylko jeszcze jeden "Summer of Love". Dwutygodniowa okupacja centrum Seattle nie była jednak Latem Miłości jak w San Francisco w 1967 roku. W "CHAZ", jak nazwali ten obszar okupujący go ludzie, doszło do setek przestępstw, gwałtów, kradzieży i włamań. W strzelaninach straciły życie trzy osoby, a w bójkach i potyczkach między uczestnikami, rannych zostały nieznane na razie liczby osób. Niezwykle tolerancyjna dla anarchii i przemocy pani burmistrz nakazała w końcu likwidację "republiki" siłą, ale dopiero wtedy, kiedy "pokojowi" protestanci zagrozili spaleniem jej własnej rezydencji.

W prasie pojawiają się coraz częściej artykuły opisujące histerię białych, którzy na widok czarnego człowieka dzwonią na policję, albo wpadają w panikę, tak jak małżeństwo adwokatów w St. Louis, próbujące przepędzić bronią palną przechodzącą właśnie obok ich domu pokojową demonstrację. Tak przynajmniej podał szczególnie stronniczy autor artykułu w Miami Herald. Uczestnicy tej demonstracji wyłamali jednak bramę i nie zatrzymani przez nikogo weszli na teren prywatnego osiedla. Niektórzy byli uzbrojeni i grozili podobno podpaleniem ich domu a nawet śmiercią, ale autor o tym nie wspomina. Prokurator  St. Louis Kim Gardner powiedziała, że zrobi wszystko, żeby ukarać małżeństwo adwokatów za mierzenie z broni do pokojowych demonstrantów. Z domu małżeństwa McCloskey na rozkaz Kim Gardner policja skonfiskowała broń użytą w konfrontacji z tłumem. Laboratorium policyjne stwierdziło jednak, że pistolet był celowo złożony wadliwie, ponieważ miał służyć jako eksponat sądowy w jakiejś sprawie karnej i był całkowicie bezużyteczny. Z pistoletu pani McCluskey nie można było wystrzelić. Na polecenie prokuratury broń została jednak złożona poprawnie i dołączona do sprawy jako dowód rzeczowy pokazujący, że kobieta groziła śmiercią uczestnikom pokojowej demonstracji. I znów internet się zagotował, o sfałszowaniu ewidencji (dowodu rzeczowego) wspomniało nawet kilka agencji informacyjnych głównego nurtu, ale oskarżenie McCluskey'ch nie zostało wycowne a cała sprawa nie przeszkodziła pani prokurator w karierze politycznej. Kim Gardner wygrała właśnie pierwszą turę wyborów i nominację partii demokratycznej na to samo stanowisko na następną kadencję. Biorąc pod uwagę liczby wyborców obu partii w St. Louis, nie ma wątpliwości, że pani Gardner wygra z republikańskim kontrkandydatem, bo kto by się przejmował takimi drobiazgami jak sfałszowanie ewidencji (i przez kogo!).

Głośno jest też o białej kobiecie, która zadzwoniła na policję skarżąc się,że atakuje ją czarny rowerzysta w Central Park w Nowym Jorku. Alarm okazał się fałszywy, mężczyzna jej nie atakował tylko zwrócił uwagę, że powinna trzymać psa na smyczy. Kobiecie grozi rok więzienia za fałszywe oskarżenie, z czym nie zgadza się nawet sam uczestnik zajścia, który ubolewa nad tym, że incydent już kosztował ją pracę (została oczywiście zwoniona dzień później) i może nawet skazanie w procesie sądowym. Miliony ludzi widziało ataki tłumów na właścicieli biznesów całkiem niedawno w telewizji, głośna była też sprawa trzech czy czterech murzyńskich wyrostków, którzy w grudniu 2019 roku w Morningside Park w Nowym Jorku zakłuli nożem 19-letnią białą studentkę pobliskiego Bernard College, Tessę Majors. W 2019 roku w tym małym parku sąsiadującym z Central Park, miało miejsce aż 17 napadów rabunkowych. Ludzie pamiętają o takich rzeczach i na ogół znają statystyki przestępczości w USA. Te popełniane przez Afro-Amerykanów mogą przyprawić o zawrót głowy, piszą o tym czarni aktywiści, pastorzy, dziennikarze. Piszą? Ba, biją na alarm! Rozkład rodziny, brak ojca i pozytywnych wzorców wykoleja pokolenie po pokoleniu, wszyscy o tym wiedzą. Czy można się dziwić, że wielu białych boi się każdego czarnego człowieka, choć to taka paskudna generalizacja?

Tysiące, a może nawet miliony czarnych obywateli tego kraju winą za wszelkie problemy ich środowisk obarczają białych. Wszystkiemu winien rasizm, upewniają ich w tym setki artykułów prasowych i dyskusji w telewizji. W kraju, w którym jest więcej czarnych multimilionerów niż w całej reszcie świata! Większość z nich, choć wszyscy doskonale wiedzą, że nigdzie nie osiągneliby takiego sukcesu jak tu, powtarza jak mantrę wersję o prześladowaniach, o systemowym rasiźmie, białych suprematystach i białych przywilejach. Zgodnie z tą nową ideologią, nawet najbogatsi miliarderzy mogą być ofiarami prześladowań - mogą byś prześladowani nawet przez majbiedniejszyh białych. Oprah Winfrey, najbogatsza czarna kobieta na świecie, której majątek jest szacowany na prawie 3 miliardy dolarów stwierdziła niedawno w swoim programie telewizyjnym, że są, owszem, biali ludzie, ktrórzy nie są tak potężni jak cały biały system, ale bez względu na to jaka jest ich sytuacja, mają swoją "białość", czyli są w lepszej sytuacji, bez względu na okoliczności. Na tym właśnie polega "biały przywilej". W taki oto prposty sposób nawet ultra-bogata osoba na samej górze amerykańskiej drabiny społecznerj może głośno utrzymywać, że jest ofiarą systemowego rasizmu. A nawet jeżeli nie jest ofiarą rasizmu, to zawsze może być. Co innego biali. Można cytować całymi godzinami artykuły w poczytnych magazynach tłumaczące, że "to jest dosłownie niemożliwe, żeby być rasistą wobec białej osoby". Nie da się poważnie obronić tezy o systemowym rasiźmie w USA ani o tajemniczych przywilejach, którymi cieszą się podobno tylko biali. Nikt nie jest w stanie dokładnie wyjaśnić co to za przywileje i co to jest systemowy rasizm. Tak przynajmniej było do tej pory, zanim oświeciła nas Oprah Winfrey.

W całym tym chaosie protestów, niszczenia pomników, przepisywania historii i fałszowania faktów przez publicystów, historyków i dziennikarzy, zaczęły się pojawiać o wiele ambitniejsze żądania niż dotychczas. Jednym z nich jest likwidacja policji, albo przynajmniej poważne ograniczenie - na początek - i zastąpienie jej niesprecyzowanymi bliżej działaczami społecznymi. Rada miejska w Minneapolis przegłosowała już ustawę o rozwiązaniu departamentu policji. Miasto Nowy Jork zamknęło wydział dochodzeniowy i ograniczyło budżet policji o miliard dolarów, "dzięki" czemu dziesiątki tysięcy mieszkańców miasta jak najszybciej pakuje się i opuszcza miasto. Głównie ci, których na to stać, a więc w pierwszej kolejności najbogatsi, płacący najwyższe podatki i faktycznie utrzymujący New York City. Podobnie zrobiono z policją w Los Angeles. W ciągu zaledwie jenego weekendu (4th of July) w Atlancie postrzelonych zostało 31 osób, z czego 5 zostało zabitych. W Nowym Jorku zanotowano 64 ofiary strzelanin, w tym 10 zabitych, a w Chicago w strzelaninach życie straciło 17 osób. Łącznie w całych Stanach Zjednoczonych w ciągu tego jednego weekendu zginęło 160 osób, w tym dzieci, a 500 zostało rannych. Tymczasem w Atlancie, która nie miała białego burmistrza od 1973 roku, znów wybuchly zamieszki - na tle rasowym.

Wszyscy widzielismy policjantów z pokornie pospuszczanymi głowami, klęczących przed obrzucającymi ich wyzwiskami tłumami manifestantów. Coś to dało? Nie, przyczyniło się tylko do eskalacji żądań. W Stone Park niedaleko Atlanty, w którym w wielkiej granitowej skale wykuto największą w Ameryce płaskorzeźbę przedstawiającą bohaterów Konfederacji, odbyła się właśnie wielka manifestacja organizacji Black Lives Matter, w której uczestniczyło kilka uzbrojonych po zęby grup działaczy. Oprócz zniszczenia płaskorzeźby, pojawiło się nowe żądanie: własne, etniczne państwo, eksterytorialne i niezależne od USA.

Ameryka stoi przed najtrudniejszym wyzwaniem od czasu Wojny Secesyjnej. Nie wiadomo czy ten kryzys przetrzyma, a jeśli nawet tak, to w jakiej formie. Stosunki rasowe muszą zostać uregulowane, kraj zdewastowany ekonomicznie przez Covid 19 i rozdzierany tysiącem sprzeczności, podzielony ideologicznie, materialnie i rasowo do tego stopnia co USA nie może funkcjonować, chyba, że działa w tym dziwnym wymiarze "między światłem i cieniem, który nazywamy The Twilight Zone".


*)  Twilight Zone (strefa mroku) to moment trwający zaledwie kilka chwil lub krócej, pomiędzy dniem a zmierzchem, kiedy jeszcze nie jest ciemno, ale już zaczyna się ściemniać.Jest jeszcze dzień, ale wiadomo, że za kilka minut zapadnie zmrok. Twilight Zone to moment, którego nie da się jasno zdefiniować i choć wszyscy znamy go z doświadczenia, jest tak nieuchwytny, że nie wiadomo do końca czy naprawdę istnieje. Może więc to tylko złudzenie?

**)  W 1959 roku wielka sieć radiowa i telewizyjna CBS nadała pierwszy odcinek nowego serialu pod tytułem "The Twilight Zone". Serial, którego twórcą był popularny prezenter radiowy, reżyser i scenarzysta Rod Serling, zdobył ogromną popularnbość i był nadawany nieprzerwanie aż do 1964 roku. Był wielokrotnie wznawiany, całą serię nadawano po raz kolejny w połowie lat 80-tych, można go też kupić na dyskach albo ściągnąć z Netflix - jego popularność wciąż nie spada. Łącznie w pięciu sezonach wyemitowano 156 odcinków, scenariusze do 92 z nich napisał sam Rod Serling. Każdy odcinek opowiadał inną historię, z innymi postaciami i zaskakującą, nieprzewidywalną fabułą i zakończeniem. Wszystkie przedstawiały historie niby z życia, znajome, ale ujawniały dodatkowe, zadziwiające okoliczności wydarzeń, dla których trudno znaleźć wyjaśnienie inne niż nieznane, często szokujące zjawiska paranormalne. Większość odcinków można zaliczyć do gatunku science-fiction i do klasycznej fantazji przedstawiające ludzi i wydarzenia z innego świata albo z innej, równoległej rzeczywistości.

Wyrażenie "twilight zone" weszło na trwałe do słownika ameryakńskich zwrotów i oznacza surrealistyczne przeżycia, często graniczące z szaleństwem, w zadziwiających, nierzeczywistych sytuacjach.


Web Analytics