Wszystkie media głównego nurtu wydały w czwartek rano 4 listopada ogłuszający okrzyk Mamy Prezydenta !!!, który pokonał Pomarańczowego Golema przytłaczającą większością głosów. Przytłaczającą większością to o wiele za mało powiedziane, Joe Biden wygrał tak wielką większością, że trudno to nawet opisać. Podobno żaden kandydat w całej historii Repuibliki nigdy nie miał aż tak przytłaczającej przewagi. Chociaż wszystko w tych wyborach wydaje się wyjątkowe i historyczne, to przewaga głosów oddanych na byłego wiceprezydenta bije wszystkie inne historyczne i wyjątkowe wydarzenia w tych wyborach na głowę.
Kandydaci. Zdjęcie:Courtesy Los Angeles Times
W historyczną przerwagę nie wierzy jednak dotychczasowy prezydent Donald Trump ani żaden z jego współpracowników, wskazujący na coraz większą liczbę ujawnianych przez świadków nieścicłości i zaniedbań. Ponad 70 milionów Amerykanów, którzy głosowali na Trump'a nie ma żadnych wątpliwiości, że wybory prezydenckie 2020 są największym fałszerstwem wyborczym w historii USA . Jednym z najbardziej oczywistych dowodów fałszerstwa jest według nich w pierwszym rzędzie właśnie historyczna przewaga kandydata, który przegrał obydwie debaty publiczne z prezydentem Trumpem i nie prowadził prawie żadnej kampanii wyborczej. Jego nieliczne i rachityczne wiece ściągały po kilkadziesiąt osób, podczas gdy na przedwyborczych wiecach Trumpa było przeważnie po kilkadziesiąt tysięcy jego zwolenników. Debatę z wiceprezydentem Michael'em Pence'm według większości poważnych obserwatorów przegrała też z kretesem kandydatka na to stanowisko w przyszłej administracji Biden'a, Kamala Harris. Dziś, kiedy przybywa gratulacji od głów państw, premierów a nawet od przywódców różnych opozycji ze wszystkich stron świata, mało kto pamięta, że Kamala Harris odpadła jako pierwsza w kampanii o nominację prezydencką partii demokatycznej w 2019 roku. Była najsłabszym kandydatem spośród kilkudziersięciu ubiegających się o nominację polityków. Jakby tego wszystkiego było mało, na kilka tygodni przed wyborami New York Post opublikował wyjątkowo cuchnący materiał ujawniający szczegóły ciemnych interesów syna Biden'a, Hunter'a, na Ukrainie i w Chinach, uzyskane z tysięcy emaili zapisanych na dysku w jego loptopie. Rewelacje z "piekielnego komputera" potwierdził były bliski partner w interesach Bidenów Tony Bobulinski. Oprócz głównych zarzutów, Bobulinski dodał jeszcze wiele nowych, trudnych do obalenia szczegółów. Ekipa Trump'a przypomniała też wyborcom publiczne przechwałki "Śpiącego Joe'a" o tym, jak przy pomocy szantażu finansowego, spowodował zwolnienie prokuratora prowadzącego śledztwo w sprawie nadużyć w Burismie, ukraińskiej firmie energetycznej, zatrudniającej jego nie posiadającego żadnego doświadczenia syna na eksponowanym stanowisku w jej zarządzie. Trump nie omieszkał też wielokrotnie przypomnieć wyborcom dziesiątki smakowitych gaf swojego przeciwnika i wiele jego wypowiedzi całkowicie sprzecznych z obecnie deklarowanym stanowiskiem w tych samych kwestiach. Pomimo tego wszystkiego, media podają, że Joe Biden uzyskał prawie 6 milionów głosów więcej niż urzędujący prezydent Trump.
Możliwe, że młody Biden ngdy nic nie przeskrobał, ukraiński prokurator był skorumpowany do szpiku kości i wyrzucenie z pracy mu się należało, a Biden rzeczywiście z łatwością uzyskał te 6 milionów głosów więcej niż Trump, ale trudno w to uwierzyć, bo takie rewelacje na ogół nie przysparzają popularności. Nic też nie podkopuje zaufania do wyborów bardziej niż zapewnienia władz, że wybory były przykładem najbardziej kryształowej uczciwości w historii, jak właśnie podał Department of Homeland Security, zaprzeczając w ten sposób jednym zdaniem, wszelkim doniesieniom o "nieścisłościach". Doniesienia dementowane są przeważnie prawdziwe, fałszywych dementować nie trzeba. Podejrzliwość mas podsyca też ogromnie stanowisko i totalna cenzura wszelkich niekorzystnych dla Biden'a materiałów we wszystkich mediach, łącznie ze społecznościowymi. Za opublikowanie informacji o komputerze Hunter'a, Facebook i Twitter na wiele tygodni zawiesiły konta New York Post'a, największego dziennika w USA, a wielkie gazety całkowicie ignorują wszelkie informacje krytyczne dla kandydatury Biden'a. Ale i to przecież nie wszystko. Jak słusznie zauważył kolumnista New York Post'a Michael Goodwin, czy to nie dziwne, że wyborców tak szczodrze obdarzających demokratycznego kandydata swoim zaufaniem i głosami w wyborach nie przeraziło jego uporczywe milczenie i brak odpowiedzi na najważniejsze pytania związane z interesami jego syna, w których, według Bobulinskiego, on sam brał aktywny udział?
Nie wiadomo czy oskarżenia o sfałszowanie wyników wyborów formułowane w procesach wytaczanych stanom i komisjom wyborczym przez kampanię Donalda Trumpa, są w pełni uzasadnione. Nikt przecież nie wie na pewno czy złożone pod przysięgą oświadczenia kilkuset świadków, nagrane telefonami filmy a nawet nieubłagane statystyki, są prawddziwe. Sądy odrzucają pozwy ekipy Trumpa jeden po drugim, co sprawia, że nie da się potwierdzić zarzutów o fałszerstwa wyborcze. Co gorsza jednak, nie da się też ustalić ponad wszelką wątpliwość, że wybory były rzeczywiście fair i nikt nie popełnił żadnego nadużycia. Bez szczegółowych śledztw i zbadania wszystkich zarzutów, nie można ustalić czy setki tysięcy balotów dostarczonych do komisji wyborczych w kilku spornych stanach o czwartej nad ranem, po tym jak bez podania powodów zatrzymano tam nagle liczenie głosów, są autentyczne i oddane zgodnie z prawem. Wiary w uczciwość urzędników nie pogłębia też powtórne liczenie tych samych głosów bez ustalenia ich legalnośći. Nawet wielokrotne licznie balotów da za każdym razem podobny wynik. Prawnikom Trump'a nie chodzło o liczenie jeszcze raz, jak w Georgii, tylko o policzenie głosów legalnych, czyli tych, które zostały po wyeliminowaniu głosów nieważnych: oddanych nie wiadomo kiedy, nie wiadomo przez kogo, bez podpisów, bez adresów i bez kopert, itd. A takich są podobno tysiące w każdym stanie i w każdym powiecie.
Jest jeszcze sprawa elektronicznych systemów do głosowania i oprogramowania analizującego baloty i tabulującego wyniki. Główne media milczą na ten temat ale ludzie z ekipy prezydenta Trump'a twierdzą, że wszystkie te urządzenia i programy mają "tylne drzwi" co pozwala hackerom na dowolne manipulacje danymi. Odkryty w jednym z powiatów w Michigan przypadek przerzucenia 6 tysięcy głosów oddanych na Trumpa do puli głosów Biden'a wyjaśniono natychmiast "błędem operatora", ale według prawników Trumpa przedstawiających opinie fachowców, to akcja zaprogramowana z premedytacją, a przypadek z Michigan to czubek gigantycznej góry lodowej. Systemy międzynarodowej firmy (nomen omen) Dominion są używane w 30 stanach w USA i w kilkudziesięciu krajach świata. Wszędzie tam dochodziło w przeszłości do nadużyć i oszustw wyborczych.
Nie wiadomo jak się to wszystko skończy i który kandydat zostanie zaprzysiężony 20 stycznia 2021 roku. Wybory nie zostały do tej pory rozstrzygnięte i nazywanie Joe Biden'a Prezydentem-Elektem jest przedwczesne, a składane mu gratulacji, co najmniej niestosowne. Joe Biden został wybrany tylko przez media, a konkretnie przez Associated Press, która pierwsza podała, że uzyskał on ponad 270 głosów elektroskich (290), ale do jego ewentualnej prezydentury prowadzi jeszcze długa i wyboista droga (dla ścisłości trzeba dodać, że jeszcze bardziej wyboista droga prowadzi do drugiej kadencji Donald'a Trump'a). Żaden z elektorów Kolegium Elektorskiego nie oddał jeszcze swojego głosu, stanie się to dopiero 14 grudnia, po czym oficjalne wyniki głosowania elektorów w poszczególnych stanach zostaną przesłane do Kongresu USA, który ogłosi zwycięzcę wyborów prezydenckich. Żaden stan nie może jednak certyfikować wyników wyborów dopóki nie zakończono tam liczenia głosów, albo wynik jest kwestionowany i problem nie został rozstrzygnięty najpóźniej do 6 dni przed 14 grudnia (do 8 grudnia). W tej chwili kwestionowane są wyniki wyborów w 6 stanach, co oznacza, że nie można przypisać głosów elektorskich z tych stanów żadnemu z kandydatów (nawet tylko w gazetach). Bez Nevady, Arizony, Wisconsin, Michigan, Pensylvanii i Georgii, Trump miałby 232 głosy elektorskie, a Joe Biden 227. Jeżeli problemy w spornych stanach nie zostaną rozwiązane do 8 grudnia a certyfikaty wyborów przekazane do Kongresu 14-go, wybory prezydenckie musi rozstrzygnąć Izba Reprezentantów Kongresu USA (na wiceprezydenta głosuje wtedy Senat) , ale nie poprzez glosowanie reprezentantów, tylko przez głosowanie delegatów - po jednym z każdego stanu. Gdyby do tego doszło, każdy stan miałby tylko po jednym głosie zamiast 55 głosów elektorskich jak California czy 3 jak Alaska. Może się tak stać, bo prawnicy prezydenta Trumpa zapewniają, że mają spory zapas ewentualnych pozwów sądowych. Część z nich, albo nawet wszystkie, trafią do Sądu Najwyższego, który może nie zdążyć rozpatrzyć wszystkich pozwów przed 8 grudnia. Sąd Najwyższy może też zmienić decyzje sądów stanowych na korzyść Donalda Trump'a, co może mu dać przewagę w głosach elektorskich bez glosowania delegatów w Kongresie. Ekipa prezydenta wierzy jednak, że gdyby tak się stało, to prawie na pewno wybory wygra Donald Trump. Delegatów do ewentualnego głosowania w Kongresie wyznaczają bowiem legislatury stanowe, z których większość jest kontrolowana przez Republikanów.