Troski map1 map2 map5

Friday, Oct 04th

Frontpage Slideshow | Copyright © 2006-2011 JoomlaWorks Ltd.
Home | Artykuły | Troski

Troski


Troska o uczucia innych ludzi jest w Ameryce najwyższym priorytetem, wyprzedziła wszystkie inne troski i inicjatywy zmierzające do poprawy społeczeństwa, jakich w USA możnaby naliczyć całe setki. Walczono tu z większością postaw i zwyczajów od samego początku, jeszcze w czasach kolonialnych. Purytanie i kwakrzy potępiali wszystko, ojcowie założyciele prawie wszystko, co nie służylo republice. Potem potępiano i walczono z jazzem, z muzyką rozrywkową, tańcem, wczesnym kinem i plagą "nickelodeonów" (od "nickel" - 5 centów, tyle kosztował wtedy wstęp do kina), z automobilem i z rozrzutnością młodych kobiet w latach dwudziestych i trzydziestych. Walczono z modą, która niczemu nie służy tylko umacnia niewłaściwe postawy, były poważne grupy zwalczające wszelkie przejawy zadowolenia z życia, walczono z alkoholem, a nawet z wesołym miasteczkiem na Coney Island. Krytykowano niewolników za to, że stroili się przesadnie, na wzór arystokracji, a później ich białych nasladowców. Walczono ze sztuką, blues'a uważano za dopust Boży a ragtime za rozpasaną seksualność. Jeszcze gorsze były tańce w latach 20-tych. Taneczne pozycje otwarcie nawiązywały do seksu i niemoralnych zachowań. W czasach nam bliższych walczono też z językiem. Na indeksie znalazło się bardzo wiele wyrazów używanych wcześniej bez żadnych konsekwencji, zwłaszcza dotyczących mniejszości. Całkiem zakazany został sławetny "N-word", chociaż mają prawo używać go do woli zainteresowani, publicznie, w filmach fabularnych a nawet w tekstach rapowskich "piosenek". Języki czyszczono o wiele wcześniej, w każdym kraju, ale największe osiągnięcia we wszelkich poprawnościach zanotowano jednak zdecydowanie w USA. Z powszechnego użycia usunięto dziesiątki wyrazów i zwrotów, zastępując je nowymi. Nowe słownictwo dotyczy wszystkiego, od stosunków międzyrasowych i etnicznych, po postępy w nauce amerykańskiej młodzieży.


Kadr z filmu pt. "Córka Neptuna" z 1949 roku, ze sceną z piosenki "Baby It's Cold Otside".


Oprócz języka, poprawiane są też wszystkie inne aspekty ludzkiej egzystencji, chociaż podobnie jak w teorii strun (string theory), trudno od razu zrozumieć nowe prawa, które na pierwszy rzut oka mogą się wydawać niespójne, a nawet bezsensowne. Oto na przykład pewna stacja radiowa w Cleveland, Ohio (a za nią dziesiątki stacji radiowych w USA i w Kanadzie) obwieściła tuż przed Bożym Narodzeniem w 2018 roku, że ze swojej listy starych hitów świątecznych, granych w sezonie 24 godziny na dobę, usuwa napisaną w 1944 roku przez Franka Loesser'a popularną piosenkę "Baby it's Cold Outside", bo jej tekst przedstawia seksualne wykorzystywanie kobiety. Ten słynny przebój lat czterdziestych śpiewało mnóstwo wykonawców, od Bing'a Crosby'ego i Dean'a Martin'a z Doris Day dekady temu, po Lady Gagę z Joseph'em Gordon'em całkiem niedawno. Na bazie piosenki w 1949 roku powstał popularny film-musical pt. "Córka Neptuna", a "Baby it's Cold Outside" doczekała się nawet obszrnej wzmianki na Wikipedii. Jest tam lista piosenkarzy, którzy ją wykonywali, warto ją zobaczyć. Przez całe 74 lata nikt nie zauważył w niej żadnej niestosowności, istnieją zresztą wersje, w których to mężczyzna próbuje się wymknąć kobiecie, jak we wspomnianej wyżej wersji z Lady Gaga. Do stacji zadzwonił jednak wzburzony słuchacz domagając się jej usunięcia z powodu tekstu, który w jego opinii zawiera wyraźne elementy kultury gwałtu. Stacja radiowa zgodziła się ze stanowiskiem słuchacza, co wskazuje, że ruch "MeToo" zaczyna być potężny.

Akcja stacji rozpętała prawdziwą mini-burzę. Odezwały się głosy coraz bardziej oburzonych słuchaczy, felietonistów, feministek i męskich sympatyków wszystkich dziwnych ruchów gwałtownie potępiających różne rzeczy, w tym ten stary, zasłużony hit, i domagających się jego całkowitego zapomnienia. Mary Nahomiak, kolumnistka USA Today stwierdziła, że "w oryginalnym tekście męska partia jest napisana jako "wilk" a kobieca, jako "mysz" - samo to dowodzi drapieżności mężczyzn. Wiele kobiet wie jak to jest czuć się uwięzioną przez mężczyznę, emocjonalnie lub fizycznie, w takich sytuacjach". Sandra Miller z Centrum Kryzysowego Ofiar Gwałtu w Cleveland powiedziała w wywiadzie dla jednej ze stacji telewizyjnych, że "postać w piosence mówi "nie", a on odpowiada, "czy w rzeczywistości "nie" nie oznacza "tak"? W 2018 roku wiemy, że zgoda to jest "tak", a "nie" znaczy "nie" i na tym to się powinno zakończyć". Na forach pojawiły się nawet wpisy, że zachowanie mężczyzny z piosenki to typowe zachowanie przestępcy seksualnego, a cała "Baby it's Cold Outside" to "rape anthem" - hymn gwałcicieli".

Piosenka nie zawiera żadnych niestosownych wyrazów, nie ma w niej przekleństw, od których roi się we wspólczesnych utworach, jest natomiast zabawne przekomarzanie się kobiety, która chyba chciałaby zostać z mężczyzną, ale udaje, że ma z tym problem. Martwi się, niby serio, że ojciec się będzie denerwował, co ludzie powiedzą, itd., ale ani raz nie mówi kategorycznie "nie". On próbuje więc różnych argumentów i kontrargumentów poddając jej główne alibi, że przecież jest strasznie zimno na zewnątrz, ale brzmi to bardziej jak prośba niż alibi. W końcu ona chyba zostaje, pali papierosa i wypija kolejnego drinka, ale piosenka nie stawia wyraźnej "kropki nad i".

Współcześni obrońcy damskich cnót znaleźli strasznego haka na stary hit, chociaż - co może dziwić niewyrobionego w politycznej poprawności - nie protestują kiedy dziesiątki stacji radiowych puszczają piosenki, w których kobiety są nazywane "bitches", a "fuck" jest w co drugiej linijce, najczęściej w odniesieniu do kobiet. Na tym właśnie polega wspomniana wyżej trudność w zrozumieniu nowych praw rządzących współczesnym amerykańskim społeczeństwem. Bądźmy jednak spokojni, skoro obowiązują, to jakiś głęboki, ukryty sens musi w nich być. Pozorna niekonsekwencja jest złudzeniem, na pewno zostanie nam to jaśniej wyłożone, kiedy ten i setki innych starych hitów wyrzucą ze swoich list wszystkie stacje radiowe. Piosenki z okresu wczesnego rocka, piosenki country i doo-up, to utwory głównie o miłości, a przecież wiadomo, co ma na myśli mężczyzna, kiedy mówi o miłości. Przypomniała nam o tym Mary Nahomiak z USA Today. Wielka czystka zacznie się lada dzień, bo pierwszy krok został już zrobiony. Wystarczy telefon do stacji i stosowny zarzut, żeby skazać na banicję dowolny utwór albo nawet całą twórczość jakiegoś wielkiego i bardzo uwielbianego do wczoraj artysty.

W społeczeństwie, tak samo jak w przyrodzie, nic nie dzieje się bez przyczyny, tylko my, mało rozumni i nierozgarnięci nie możemy pojąć ich głębi. My, prości ludzie i tak nie zrozumiemy dlaczego ściągają zabawną piosenkę, podczas gdy nikt nie krytykuje otwarcie pornografii, z której żyje jedna trzecia Los Angeles. Mogłoby się przecież wydawać, że pornografia bardziej poniża kobietę niż stary radiowy hit, ale to jest właśnie dowód, że nie rozumiemy współczesności. Dlatego w żadnym wypadku nie powinniśmy się zastanawiać dlaczego muzyczny klasyk grany w sezonie świątecznym od 70-paru lat stał się właśnie VERY BAD, a Miley Cyrus występująca z wielkim sztucznym penisem, jest VERY COOL. Albo dlaczego stacje radiowe puszczają bez obawy, że ktoś ich o coś oskarży utwór przyjmowanego z honorami w Białym Domu przez prezydenta Trumpa artysty Kanye West'a, pod tytułem "Your'e such a fucking ho, I love it, I love it" (jesteś taką pier....ą kur...ą, kocham to, kocham to).

Czasy się po prostu zmieniają. Pora zacząć się przyzwyczajać, bo pozostawanie w tyle, jak wiadomo, jest bardzo niebezpieczne. Słynna sekwencja "ogrodowa" z Ojca Chrzestnego, w której emerytowany już Don Vito Corleone poucza Mike'a, że "kobiety i dzieci mogą być nieostrożne, ale mężczyźni nie", to zamierzchła przeszłość, prehistoria. Dziś nikt nie może sobie już pozwolić na nieostrożność. Przekonała się o tym nawet znana prezenterka telewizyjna, Megyn Kelly, której się wydawało, że z powodu sławy może nie być na bieżąco. Kelly przeszła ze stacji FOX News do MSNBC, z którą podpisała roczny kontrakt na poranny blok programowy, za całe 69 milionów dolarów. Ale nie była na bieżąco i w którymś programie niefortunnie wspomniała o "blackface". To był jej koniec. MSNBC wywaliło ją natychmiast, nie bacząc nawet na konieczność wypłacenia jej do końca wielomilionowego honorarium. Ale Kelly zgrzeszyła tak okropnie, że nie mogło być dla niej ratunku. Dziś blackface jest przedstawiany jako rasistowska drwina z murzynów, ale na przełomie wieków odbierano to całkiem inaczej. Sami aktorzy, początkowo głównie Irlandczycy, ale również Zydzi i Włosi, potwierdzali, że smarują twarze przypalonym korkiem i śpiewają "czarne" kawałki dlatego, że są popularne. I faktycznie były. Nikt się wtedy nie obrażał, najmniej murzyni. Ameryka odkrywała czarną kulturę, ich taniec, śpiew i stosunek do życia. Występy blackface nie były uważane za drwinę. Ta forma rozrywki była popularna przez ponad 100 lat, a z programami w blackface występwało wielu popularnych aktorów. Ich lista (Wikipedia) to najlepszy dowód popularności blackface:  Al Jolson, Eddie Cantor, Bing Crosby, Fred Astaire, Buster Keaton, Joan Crawford, Irene Dunne, Doris Day, Milton Berle, William Holden, Marion Davies, Myrna Loy, Betty Grable, Dennis Morgan, Laurel and Hardy, Betty Hutton, Three Stooges, Mickey Rooney, Shirley Temple, Judy Garland, Donald O'Connor - uff!! - i inni. Poza tym, prawo w tamtych czasach uniemożliwiało właścicielom scen zatrudnianie prawdziwych murzynów. Jeszcze Sammy Davis Jr., jeden z czwórki "Rat Pack", wchodził do hoteli i do teatrów, w których występował, bocznymi drzwiami. I na to murzyni słusznie narzekali, potępiały ten stan rzeczy miliony ludzi.

Niegodziwości trzeba tropić i być czujnym cały czas. Dzięki czujności dziennikarzy, zostało właśnie ujawnione, że znany komik i aktor Kevin Hart zrobił niedawno urodzinowe party dla swojego rocznego syna i też popełnił niewybaczalny błąd, pomio, że jest Afro-Amerykaninem. Nie bacząc jednak zupełnie na ból innych, Hart urządził przyjęcie dla dzieci - o sgrozo! - pod hasłem "Indianie i Kowboje". Posypały się na jego głowę setki strasznych gromów: taki temat imprezy to jawna obraza Indian i czysty przejaw rasizmu. Biedny aktor tłumaczył się na wszystkie sposoby, że nie chciał nikogo obrazić, ale czy zatrze tym swoją wielką winę, od razu przecież nazwaną "skandalem"? Używanie jakichkolwiek symboli innych ludzi jest dziś w Ameryce surowo zakazane. Nazywa się to "Cultural Appropriation", kulturalne przywłaszczenie, bez względu na motywy i działa tylko w jedną stronę. Wikipedia wykłada jasno, że "cultural appropriation" to przejęcie elementów kultury mniejszości znajdujących się w niekorzystnej sytuacji ekonomiczno-społecznej, przez członków kultury dominującej. No tak, to jest jasne. Fora społecznościowe protestowały niedawno gwałtownie z powodu kolekcji jakichś ciuchów, które prezentowała jedna z sióstr Kardashian. Były wśród nich kraciaste koszule, takie, jakie podobno noszą Portorykanie. A to przecież oczywisty przejaw Cultural Appropriation. Zdarzają się też protesty z powodu bardzo kręconych włosów na białych głowach. Afro to własność Afro-Amerykanów, a warkocze należą do Native Americans. Biali powinni przestać się czesać (albo wyłysieć).

W 2015 roku wybuchła afera niejakiej Nkechi Amare Diallo, pani prezydent Narodowego Stowarzyszenia Wspierania Ludzi Kolorowych, która wcześniej piastowała wiele odpowiedzialnych stanowisk w organizacjach Afro-Amerykańskich. Była też autorką esejów i opracowań, wykładowcą na wyższych uczelniach z zakresu "rasy i kultury" oraz "czarnego feminizmu", autorką rzeżb i obrazów. Nkechi Amare Diallo naprawdę nazywa się Rachel Doležal i jest czesko-niemieckiego pochodzenia. Całymi latami przyciemniała sobie skórę samoopalaczem, farbowała blond włosy i układała imponujące afro na żelach i lakierach. Do dziś twierdzi, że nie jest oszustką, jak utrzymują NAWET jej rodzice, ale że absolutnie identyfikuje się jako kobieta rasy czarnej. Po prostu czuje, że jest murzynką. Nikt do tej pory nie oskarżył jej o Cultural Appropriation, może jedynie będzie miała jakiś kłopot w związku z zasiłkami, które pobierała odkąd zmuszono ją do opuszczenia stanowiska wykładowcy, a nie za to, że udawała murzynkę, chociaż dopuściła się największego możliwego "Cultural Appropriation". Ale skoro żaden przekształcony w kobietę mężczyzna nie został oskarżony o przywłaszczanie sobie staników i innych elementów "kultury kobiet" bo czują się kobietami, to Rachel Doležal też nie grozi oskarżenie o kulturową kradzież bo przecież mówi, że czuje się murzynką.


Web Analytics