Chicagowska Mafia map1 map2 map5

Sunday, Apr 28th

Chicagowska Mafia


Czym byłaby opowieść o Chicago, nawet najkrótsza i najbardziej powierzchowna, bez opowieści o Mafii? Bez wspomnienia o Franku Nitti i Alfonso Capone? O Syndykacie Giancany, o Guziku i o Valentine´s Day Masacre? Kiedy w 1913 roku stworzono FBI, Bank Rezerw Federalnych i IRS, wydawało się, że rząd trzyma władzę mocno w rękach i reguluje dokładnie funkcjonowanie kraju. W tym samym roku wprowadzono jednak Prohibicję. Nie są dokładnie znane kulisy i motywy wprowadzenia ustawy, wiadomo jednak dziś dość dobrze, że do akcji włączyła się natychmiast działająca już od dłuższego czasu rodzina kanadyjskich baronów alkoholowych Sama Bronfmana. Potomkowie starego Sama to dziś właściciele Seagramsa, wielkich firm produkujących "soft drinks", działacze społeczni, prezesi fundacji i żydowskich organizacji.


Al Capone u szczytu swojej gangsterskiej potęgi pod koniec lat 1930-tych. Zdjęcie: Archiwum


Ze składów Bronfmana popłynęły pierwsze wielkie transporty irlandzkiej whiskey, przejmowane i rozprowadzane przez gangsterów po drugiej stronie granicy. Mówi się dziś, że Prohibicja i alkohol z Kanady i Irlandii przczyniły się do powstania w Ameryce Mafii, chociaż to nieprawda. La Cosa Nostra działała wcześniej w Nowym Yorku i jeszcze wcześniej w Louisianie, ale Prohibicja pomogła jej stać się prawdziwą potęgą. Jeszcze  w 1964 roku szef FBI Edgar Hoover publicznie zaprzeczał jej istnienia. Straszna prawda wyszła na jaw dopiero po słynnych zeznaniach Joe Vallachi, na których kanwie nakręcono znany film z Charlesem Bronsonem. Po nich przyszły całe serie zeznań, książek napisanych przez byłych mafiosów i żony albo wdowy po byłych capos, filmów i reportaży. Twierdzi się dziś niekiedy, że sycylijska Mafia w Ameryce już nie istnieje. Że została zlikwidowana, zżarta od środka przez zdrady, pogromy FBI i przede wszystkim przez RICO (Racketeer Influenced and Corrupt Organizations Act), najpotężniejsze narzędzie do walki z Mafią w rękach władz. Mówi się też, że inne organizacje znaczą dziś więcej niż amerykańska Cosa Nostra, ale to wszystko nieprawda. Z 26 wielkich rodzin amerykańskich, pomimo spektakularnych akcji, którymi szczycą się oddziały do walki ze zorganizowanym podziemiem, ani jedna nie przestała istnieć. To prawda, nie ma wielkiego Sama "Mooney" Giancany, został po nim tylko mały domek w Oak Park, gdzie w piwnicy, smażąc sos pomidorowy podejmował decyzje, które wpłynęły na bieg historii tego kraju. Zostało też pięć nowojorskich rodzin, wciąż istnieją syndykaty w Philadelphii, Chicago, Miami w dziesiątkach amerykańskich miast.

Al Capone nigdy nie był prawdziwym mafioso. Pochodził zresztą z okolic Neapolu a nie z Sycylii i bossowie chicagowscy nigdy nie traktowali go poważnie, uważając go za prostackiego gangstera bez manier i honoru. Nawet wtedy kiedy  przejął większość biznesu alkoholowego irlandzkiego gangu George'a Morana. Al Capone zaczął być doceniany dopiero po Valentine´s Day Massacre, kiedy jego żołnierze wystrzelali prawie wszystkich bossów Morana w garażu na północy miasta.


Chicago Daily News z 14 lutego 1929 roku donosząca o masakrze bossów gangu Morana. Zdjęcie: Archiwum


W Nowym Jorku działali wtedy Lucky Luciano, Meier Lansky i Bugsy Siegel. Próbowali szczęścia na Zachodzie, w Nevadzie i w Hollywood. Ale to Chicago przejęło biznes filmowy i rozrywkowy. Al Capone powędrował do SingSing za podatki i po pięciu latach więzienia nie wrócił już nigdy do Chicago. Zmarł na syfilis odmawiając uparcie kuracji penicylinowej, bo panicznie bał się strzykawki. Do dziś stoi na Florydzie jego willa, sprzedana później pewnej wielkiej osobistości z Hollywood. W mieście rządzili już wtedy inni, został po nim tylko grób na cmentarzu Mount Carmel przy Roosevelt Road w Hillside. Niecałe pięć stóp dalej jest gób w którym leży jego największy wróg, George "Bugs" Moran. Nie tylko życie płata ludziom figle.


Sam "Mooney" Giancana i jego narzeczona piosenkarka Phyllis McGuire. Zdjęcia: Archiwum


Zorganizowana i potężna dzięki Prohibicji, tysiącom bimbrowni w całej Ameryce i dostawom takich ludzi jak choćby Joe Kennedy, ojciec późniejszego prezydenta i prokuratora generalnego USA, Mafia, zainteresowała się teraz związkami zawodowymi i ich milionowymi depozytami. W latach sześćdziesiątych na rynek weszła też azjatycka heroina i haszysz, lewicujące uniwersytety propagowały wtedy postęp, LSD i marihuanę. Na chicagowskiej scenie pojawił się Sam "Mooney" Giancana. Mooney przejął większość handlu narkotykami i przemysłu rozrywkowego i był uważany za jednego z najpotężniejszych mafiosów wszechczasów. To on jest podobno odpowiedzialny za otwarcie połączenia z narkotykowymi republikami południowoamerykańskimi. On też był ponoć wespół z CIA i ojcem chrzestnym najstarszej organizacji mafijnej w Stanach, louizjańskim Marcello, współorganizatorem zabójstwa Johna Kennedy´ego. Nie wiadomo czy to wszystko prawda. Być może część to zwykła legenda, tworzona przez ludzi, którzy zarabiają dziś miliony na wspomnieniach o wielkim Samie Giancanie i o zabójstwie Kennedy'ego. Z niektórych hollywoodzkie wytwórnie robią potem filmy dzięki czemu strumień milionów nigdy nie wysycha. Mówi się, że vendetta jaką rozpętał Robert, brat zamordowanego prezydenta i prokurator generalny USA, to była sprawa czysto prywatna. Że chodziło o zlikwidowanie ostatniego świadka kulisów wyborów prezydenckich. O zatarcie śladów porozumienia między Joe, starym "bootlegerem", a jego kumplem Samem, który pomógł mu zrealizować największe marzenie życia: syn w Białym Domu. I że nie pomogły nawet przewożone przez Marilyn Monroe i Angie Dickinson kopie raportów FBI jakie codziennie znajdowały się na prezydenckim biurku, prosto do piwnicznego biura w małym domku w Oak Park, ani "nagrany" ponoć przez Franka Sinatrę romans z piękną Marilyn.


Marilyn Monroe i Angie Dickinson. Zdjęcia: Archiwum


Giancanę zastrzelił ktoś z najbliższego otoczenia. W środku nocy 19 czerwca 1975 roku Sam najwyraźniej wpuścił kogoś do swojej piwnicy w Oak Park i już z niej nigdy nie wyszedł. Zginął od strzału w tył głowy, a kiedy leżał już na podłodze, zabójca strzelił mu jeszcze sześć razy w twarz. Rok później, 9 sierpnia 1975 roku policja w Miami wyłowiła z wody w Biscayne Bay stalową beczkę po ropie. Znalezionio w niej rozkładające się zwłoki Johna Rossellego - "Handsome John'a" - jednego z bliskich współpracowników Giancany i underbossa, pilnującego w latach 50-tych kasyn w Las Vegas, ważnej figury jeszcze w czasach Franka Nitti i Tony Accardo. Roselli był pośrednikiem między Giancaną i Marcello z Louisiany, wiadomo też, że był również łącznikiem z CIA. Rosselli miał ponad 6 stóp wrrostu i jego zwłoki nie chciały się zmieścić w beczce, zabójcy odpiłowali mu więc nogi tuż powyżej kolan i wsadzili do beczki razem z resztą. Bill Bonanno, syn bossa rodziny Bonanno, Johna Bonanno, po opuszczeniu Cosa Nostra i "przejściu na drugą stronę prawa", napisał w książce "Związany Honorem: Historia Mafioso", że Roselli był głównym snajperem w zamachu na Kennedy'ego i że strzelił do prezydenckiej limuzyny ze studzienki sztormowej na Elm Street. Mogłoby to potwierdzić teorię o wielu snajperach i o niewinności Lee Hatrvey Oswalda, ale takie wyznania nie trafiają do przekonania władz i są przedstawiane jako teorie spiskowe, albo rewelacje wyssane z palca dla zwiększenia sprzedaży.


Agenci wydziału do walki ze zorganizowaną przestępczością w latach Prohibicji. Zdjęcie: Archiwum


Nie ma na chicagowskich ulicach krwawych porachunków mafijnych bossów, nie ma strzelanin we włoskich kafejkach. Dziś walczą ze sobą uliczne gangi murzynów, latynosów, białych. Ale czasem znajduje się jeszcze zwłoki w bagażniku lub szefów zakopanych w polu kukurydzy. Mafia nie działa w sposób widoczny, nikt nie wie gdzie mieszkają dziś jej wielcy bossowie, choć prasę całego kraju obiegają jeszcze czasem zdjęcia staruszków z rurkami z tlenem w nosach, wyprowadzanych z sal sądowych. Skończą życie w federalnych więzieniach, ale Organizacja działa dalej. Tyle że na innych szczeblach, niewidzialna, nieodczuwalna na codzień, jak dawniej.


Web Analytics