Cape Solitude map1 map2 map5

Wednesday, May 15th

Cape Solitude


Na wycieczkę do Cape Solitude trzeba poświęcić co najmniej cały dzień, od wschodu słońca do nocy, ale najlepiej dwa dni. Z Desert View to 15 mil marszu w trudnym terenie, po resztkach szlaku, o który nikt już nie dba. Łatwo się tu zgubić nawet w dzień, powrót nocą do Desert View to wyzwanie nawet dla wytrawnych piechurów. Szlak jest w niektórych miejscach zupełnie niewidoczny, nie do odróżnienia od otaczającej pustyni. Każdy kto tam był poświadcza jednak, że to najlepsze miejsce w całym parku, warte wysiłku i trudów. To fakt, że wszystkie miejsca nad Grand Canyon są piękne, ale jest coś niezwykłego w tym stromym urwisku i ogromie przestrzeni u zbiegu dwóch rzek (zobacz mapę).


Confluence, widok z krawędzi na Cape Solitude - Hermit Road Zdjęcie: John Heyes


Możliwe, że niezwykłość tego miejsca potęguje fakt, że nie spotkasz tu nikogo, prawie nigdy nie ma tu żywego ducha, poza jedynie orłem albo kołującym wysoko amerykańskim kondorem. Jesteście tu naprawdę całkiem sami. Na planecie, na której żyje 7 miliardów ludzi przepychających się wszędzie gdzie indziej, nawet w innych miejscach nad Grand Canyon.
Woda w Colorado River jest brunatno-zielona, ciemna i w wielu miejscach mętna od mułu i piasku. Little Colorado jest blado-niebieska, czasem tuskusowo-niebieska, w niektórych miejscach prawie mleczna z lekko niebieskawym odcieniem. Indianie mówią, że Little Colorado ma kolor nieba. Ten niezwykły kolor Little Colorado zawdzięcza strumieniowi o nazwie Blue Spring, który wrzuca do rzeki ponad 200 stóp sześciennych wody na sekundę (5.6m³). Jego woda przypomina wodę wyciekającą z topniejącego lodowca, jest też bardzo podobna do wody w Havasu Creek i Havasu Falls. Zuni, Navajos i Hopi wierzą, że w kanionach obu rzek żyją duchy przodków. W miejscu, gdzie dwie z czterech świętych rzek wyznaczających granice ziemi Navajos łączą się w jedną - Confluence - spotkały się dwie boskie siostry Changing Woman i Salt Woman, w czasach kiedy na świecie nie było jeszcze ludzi. To miejsce jest święte, dlatego nie ma tu dróg, osad ani wiosek. Żyją tu tylko duchy. Dla Hopi i Navajos to główny element wierzeń o pochodzeniu ludzkości. "Sipapu" - duży, wypukły pagórek z otworem w środku, utworzony przez osadzające się z podwodnego źródła minerały, kilkaset metrów od ujścia Little Colorado do Colorado - to miejsce, którędy ludzkość wyszła z podziemnego Trzeciego Świata na powierzchnię. Obecny, nasz, to Czwarty Świat. Indianie nie rozmawiają tu na głos, nie można zakłócać wiecznego spokoju duchów, a starzy ludzie do dziś modlą się, kiedy przeprawiają się przez którąś ze świętych rzek. Chociaż Cape Solitude leży na terenie parku narodowego a nie na terytorium rezerwatu Navajos, władze honorują wiarę Indian w świętość tego miejsca i utrzymują całą okolicę w takim samym stanie jak przed tysiącami lat. Nie ma tu i nie będzie żadnego "rozwoju" ani infrastruktury.

Jest jeszcze jedno miejsce oprócz Cape Solitude, z którego można zobaczyć dwie święte rzeki łączące się w jedną. Leży po drugiej stronie kanionu Little Colorado, na północ od Cape Solitude na krawędzi płaskiej formacji zwanej Blue Moon Mesa. Dolne partie tej mesy widać w prawej części zdjęcia powyżej. Są tam trzy punkty widokowe, do których prowadzą całkiem wygodne trakty. Można je pokonać dobrym autem i Navajos chętnie wydają permity na zwiedzanie całej okolicy. Można je kupić w Cameron albo w każdym innym miejscu na terenie rezerwatu, w biurze agencji turystycznej Navajo. Z Blue Moon Mesa widać wiele mil na zachód, w kierunku Desert View i daleko na północ w kierunku Marble Canyon. Widoki są stamtąd wprost fascynujące. Jak na ironię, budowę wielkiego, nowoczesnego centrum z hotelem na mesie, restauracją i shopping mall na dole kanionu u zbiegu dwóch rzek, z kolejką linową, zwożącą w dół tysiące turystów z Blue Moon Mesa planują... niektórzy "postępowi" Navajos, powodując wielki rozłam we władzach rezerwatu.

Aktualizacja: 31 października 2017 roku w głosowaniu na specjalnej sesji Rady Narodowej Navajo projekt budowy centrum turystycznego "Grand Canyon Escalade" został odrzucony. Położony na 420 akrach najbardziej dzikiego terenu na Blue Moon Mesa kompleks, miał zawierać hotele, restauracje, centra handlowe, sklepy, kino IMAX i miał być połączony z drugim centrum na dnie kanionu kolejką linową. Podróż do Confluence, zamiast wielu godzin pieszej wędrówki po stromym trakcie, miałaby trwać 10 minut w komfortowej, klimatyzowanej kabinie kolejki. Budowa "Escalade" miała kosztować 68 milionów dolarów. Zgodnie z planami, "Escalade" mogło nawet w niedalekiej przyszłości obsługiwać 5 milionów turystów i przynosić do kiilkuset milionów dolarów dochodu rocznie.
Informacji o budowie "Escalade" nie usuwamy pomimo, że jest już zdeaktualizowana, ale nie jest tajemnicą, że deweloperzy od lat śnią o "zagospodarowywaniu" różnych dzikich terenów w wielu rezerwatach i podobne projekty pojawiają się co jakiś czas wabiąc rady plemienne dochodami, miejscami pracy i "postępem". O "Confluence" możemy więc jeszcze usłyszeć.

Dawniej można było dojechać do Cape Solitude terenowym autem z Desert View. Trasa była trudna, pełna objazdów, pagórków i koryt wyschniętych rzek, ale dało się jechać. Na początku lat 90-tych teren na północ od Desert View aż do Cape Solitude i do granicy z rezerwatem Navajo na wschodzie, został przekazany pod zarząd Biura Gospodarki Gruntami (Bureau of Land Management), które wprowadziło rygorystyczne przepisy o terenach pierwotnych (Wilderness Management). Odtąd trakt prowadzący do Cape Solitude można pokonać tylko pieszo. Zaraz za serpentynami (zobacz opis Desert View Drive: Comanche Point), zaczyna się trakt prowadzący do widocznej z daleka Góry Cedrowej. Dwie i ćwierć mili dalej, od drogi do Cedar Mountain odchodzi na północ trakt do Cape Solitude. Trakt jest używany tylko do pieszych wędrówek, nie wolno po nim jechać nawet rowerem. Trudno go nie zauważyć, jest tam stara tablica z informacją o zakazie poruszania się pojazdem mechanicznym.


Początek traktu do Cape Solitude Zdjęcie: John Heyes


Około 5,7 mil od tablicy, trakt dochodzi do granicy parku narodowego i rezerwatu Navajo. Park jest ogrodzony i w tym miejscu jest metalowa "brama", za którą zaczyna się rezerwat. Trakt rozwidla się tam znów na dwa, jeden prowadzi na północ na terenie rezerwatu, drugi zakręca z powrotem na zachód i przez jeszcze jedną bramę, wraca na teren parku. Teoretycznie każdy wędrujący tędy turysta powinien mieć dwa zezwolenia (permits): z parku i od Navajos. Nie słyszałem jednak, aby ktokolwiek pilnował tego miejsca i sprawdzał zezwolenia gdziekolwiek na tym szlaku, ani Navajos ani rangers. O drugim permicie wspomina tylko jeden blog i to w sposób żartobliwy, nie mówi o tym żaden przewodnik, Podaję tą informację jako cieakwostkę, bo faktycznie pół mili szlaku prowadzi przez rezerwat Navajo, co zgodnie z ich przepisami wymaga zezwolenia ($12,00 dziennie od osoby). Przechodząc przez bramy pamiętaj, żeby zostawić je tak samo jak je zastałeś: otwarte albo zamknięte. Jeżeli były otwarte a ty je zamknąłeś, mogłeś odciąć powrotną drogę łosiom, które nie trafią do wodopoju uwięzione po stronie kanionu. Jeżeli zamknięte bramy zostawisz otwarte, krowy i owce pasące się po stronie rezerwatu mogą dotrzeć aż tu i nie znaleźć potem drogi powrotnej. O przepaści wiedzą dobrze dzikie łosie i kozy, ale nie udomowione krowy. Bramy są otwierane i zamykane w różnych sezonach z ważnych powodów. Od drugiej bramy czeka cię jeszcze prawie 7 mil marszu w trudnej okolicy, po terenie poprzecinanym mniejszymi i większymi wąwozami, korytami sezonowych rzek i strumieni i usianym milionem odłamków skalnych i kamieni. Rosną tu osty i typowa roślinność pustynna. Gdzieniegdzie rosną pinie i świerki, niskie krzewy, a w lecie wielobarwne kwiaty. Tu i ówdzie szlak jest bardzo słabo widoczny, ale w dzień nie powinno być większego kłopotu. Na wszelki wypadek jednak, porób zdjęcia wyróżniających się formacji, drzew, krajobrazu. Odwróć się co kilkaset metrów i pstryknij zdjęcie w kierunku drogi powrotnej. Musisz mieć ze sobą zapas wody na co najmniej trzy dni, nawet jeżeli zamierzasz wrócić tego samego dnia w nocy (łącznie 30 mil na piechotę). Wielu współczesnych wędrowców zapisuje całą trasę z Google Maps na iPhonie, co jest nieocenioną pomocą w drodze powrotnej, zwłaszcza po zapadnięciu zmroku. Dobrym sposobem jest też nagranie punktów trasy przy pomocy GPS kiedy idziesz do Cape Solitude. Nowoczesne technologie to prawdziwy cud, ale w takich miejscach nie zapomnij o dodatkowych, "staroświeckich" zabezpieczeniach, na wypadek, gdyby coś nie chciało działać: co najmniej dwie latarki ze świeżymi bateriami, dokładna mapa topograficzna, wydruki lub zapisane na tablecie zdjęcia szlaków z Google Maps i dobry kompas. Nie obciążaj plecaka za bardzo, pod koniec marszu każdy ekstra funt będzie ważył trzy. Weź to co niezbędne, ale nie pomiń niczego, zwłaszcza wody.

Zanim wybierzesz się w dogę, sprawdź szczegóły trasy u Park Rangers w Desert View i zostaw tam wiadomość, że będziesz na trasie i kiedy spodziewasz się wrócić. To na wypadek gdybyś zabłądził albo miał jakiś wypadek. W biurze Rangers możesz zasięgnąć rady, dostać cenne wskazówki i informacje, nawet o pogodzie. Nie wybieraj się w drogę w porze deszczowej, podczas dużych upałów ani kiedy spodziewana jest burza. Burze są szczegónie niebezpieczne w Grand Canyon. Najlepsze są wczesna wiosna, kiedy jest już w miarę ciepło, i jesień, po sezonie monsoonowym, kiedy już tak często nie leje i nie ma jeszcze przymrozków. Do Cape Solitude nie można iść samotnie. Dzisiejsi turyści, bez względu na to jak są przygotowani i jak mocno się czują, nie mają tyle sił i wytrzymałości co ludzie sto, pięćset czy tysiąc lat temu. W porównaniu z nimi, jesteśmy bladymi, wychudzonymi słabeuszami, wycieńczonymi siedzeniem przed komputerem, nie przeceniajmy więc swoich możliwości i nie próbójmy pobijać żadnych rekordów. I jeszcze jedno, co powtarzam do znudzenia przy opisach miejsc, gdzie są strome urwiska. Cape Solitude to skalny występ nad pionową ścianą wiszący 3,400 stóp nad dnem kanionu. Musisz tam zachować szczególną ostrożność. Żadnych "selfies" nad przepaścią, stania na rękach albo na jednej nodze, itd. Z krawędzi można spaść od podmuchu wiatru. Wielu ludzi tak właśnie zginęło w różnych parkach i w punktach widokowych. Nie bierz też ze sobą ani kropli alkoholu, nawet piwa. Będziesz na dużej wysokości, alkohol działa o wiele silniej w rozrzedzonym powietrzu, będziesz wyczerpany trasą. Chęć wypicia toastu po dotarciu na miejsce, zwłaszcza w grupie, to jeden z najgorszych sposobów uczczenia tego wyczynu. Najwięcej ofiar tragicznych wypadków to ludzie, którzy stracili pełne rozeznanie niebezpieczeństwa po jednym lub dwóch drinkach. Wypić toast za wyprawę jak najbardziej można i trzeba, ale nie tam. Pamiętaj o tym. W okolicy Cape Solitude możesz rozpalić ognisko i przygotować coś do jedzenia.

Do Cape Solitude można się wciąż dostać autem od strony rezerwatu. Nie do samego punktu obserwacyjnego, ale do traktu na granicy z parkiem, niecałe 3 mile od Cape Solitude. Musisz tam zostawić pojazd i resztę trasy pokonać pieszo, ale to o wiele krótszy marsz niż 15 mil z Desert View. Możesz wrócić do samochodu o zmierzchu, rozbić obóz na noc i przenocować tam, a nie na samej krawędzi. Trakt jest na tyle twardy, że można tam dojechać SUV albo pół-truckiem, najlepiej oczywiście terenowym typu Jeep. Odradzam samochód osobowy, zwykle mają za niskie zawieszenia. Przepisy rezerwatu Navajos wymagają permitu na taki przejazd i na obozowisko. Można go dostać w Cameron, ale na cełej trasie prawie na pewno nie spotkasz nikogo. Nie doradzamy omijania przepisów, tak po prostu jest. W tym miejscu łatwiej spotkać grzechotnika, albo nawet dwa, niż człowieka. Skoro o grzechotnikach mowa: jeżeli usłyszysz charakterystyczny dźwięk grzechotki, obejdź to miejsce. Zostałeś ostrzeżony.


Web Analytics