Krótka historia Miami Beach map1 map2 map5

Sunday, Apr 28th

Krótka historia Miami Beach


Przez całe wieki, a może nawet tysiąclecia, wąska, piaszczysta wydma ciągnąca się wzdłuż wybrzeża, była porośnięta trzciną i lichą trawą, jakie widuje się na plażach zalewanych często słoną wodą. Nieco głębiej pokrywały ją mokradła i gęsta plątanina tropikalnych drzew i innej roślinności sprawiając, że ten skrawek lądu nigdy nie był zamieszkały przez ludzi. Zlatywały się tu tylko żurawie i pelikany, a w pewnych sezonach w ciepłym piasku składały jaja morskie żółwie. W 1870 roku niejaki Henry Lum razem z synem Charles'em, płynąc żaglówką wzdłuż wybrzeża, postanowił zrobić w tym miejscu krótką przerwę i tak zaczęła się jedna z najdziwniejszych historii powstania miasta.

Wyspa, na której dziś leży Miami Beach, była w rzeczywistości długim, wąskim półwyspem ciągnącym się przez wiele mil na północ, aż do ujścia rzeki Stranahan w Port Everglades. W 1925 roku, półwysep przeciął wąski kanał Houlover Cut, przekopany na północ od dzisiejszego miasteczka Bel Harbour i południowa część półwyspu stała się wyspą. Wąska linia lądu, powstałego z osadów na rafie koralowej, była znana wcześniej, ale uważano ją za bezwartościową. Pomiędzy nią a stałym lądem istniała szeroka i płytka zatoka, nienadająca się z tego powodu ani na port ani do poważnej żeglugi. Już w 1513 roku o zatoce napisał w swoim dzienniku odkrywca Florydy Juan Ponce de León, który natknął się na nią płynąc na południe od miejsca, w którym powstało później Saint Augustine. To podobno on nadał jej nazwę Zatoka Biskajska, ale nie ma na to żadnych dowodów, a jego własnoręczny wpis w dzienniku pokładowym wspomina tylko o "jasnej, bezimiennej, wielkiej zatoce, ze świeżą wodą wypływającą ze skał". Do dziś nie wiadomo kto nadał jej nazwę i dlaczego właśnie taką. Zatoka stanowi wyjątkowy ekosystem, w którym żyją setki gatunków ptaków, ryb i innych zwierząt, palmy i wiele pożytecznych roślin. Dla miejscowych Indian zatoka była głównym źródłem żywności i wszelkich innych artykułów niezbędnych do życia: ryb, mięsa, ptasich jaj, dzikich jarzyn i owoców, gałęzi do budowy chat i palmowych liści do pokrywania dachów. Przez labirynt rzek i strumieni, zatoka łączy się z wielkim obszarem Everglades na południu i z dużym obszarem na północy. Wpływa do niej kilkanaście dużych rzek i strumieni z ponad 350 mil kwadratowych lądu, zmieniając zasolenie całej zatoki. W czasach Ponce de León'a, i później, wtedy kiedy zacumował tu na chwilę Henry Lum, to co dziś jest solidną wyspą ciągnącą się od Bal Harbour na północy, przypominało raczej szerokie płycizny i wydmy jakie istnieją naprzeciwko Palmetto Bay. Można przypuszczać, że i one w niedalekiej przyszłości zostaną zasypane skalnym gruzem i piaskiem z dna zatoki i pomiędzy dzisiejszym Key Biscayne a małą wysepką o nazwie Islandia, powstanie jeszcze niejedno urocze, nadbrzeżne miasto.

Ale wróćmy jeszcze do Henry Lum'a i jego syna Charles'a. Obaj panowie zachwycili się piaskiem, szumem fal i trzcin, i postanowili działać. W cenie po 25 centów za akr wykupili od rządu federalnego dużą część półwyspu z zamiarem budowy na nim miejsc wypoczynkowych, hotelu i innego zaplecza dla turystyki. W 1876 roku agencja rządowa United States Life Saving Service, stworzona dla ratowania rozbitków, zbudowała tam ośrodek rehabilitacyjny, w którym leczono uratowanych marynarzy. Budynek agencji stał tam gdzie dziś kończy się 72 ulica. Mniej więcej w tym samym miejscu stoi budynek mieszkalny w kształcie wielkiego "x" firmy Burleigh House Condominiums. Z niewiadomych do końca przyczyn, ojciec i syn wkrótce sprzedali jednak ziemię na półwyspie dwóm jegomościom z New Jersey. Elnathan Field i Ezra Osborne, nowi właściciele części półwyspu planujący urochomienie plantacji palm kokosowych, równie szybko znudzili się rolą właścicieli wąskiej wydmy straciwszy spore sumy na nieudanej plantacji, i odsprzedali ją bogatemu farmerowi z New Jersey nazwiskiem John Stiles Collins, który założył plantację palm kokosowych i ogrody warzywne. Wyhodowane tam owoce i jarzyny planował dostarczać do sklepów i hurtowni w rozwijającym się po drugiej stronie zatoki Miami. Założone w 1896 miasto przeżywało właśnie swój pierwszy boom związany z przeciągnięciem tam linii kolejowej Henry Flagler'a ze St. Augustine i wydawało się wspaniałym rynkiem zbytu dla produktów z ogrodów Collinsa. Przez jakiś czas nieźle prosperowała jego plantacja drzew avocado, dzięki czemu zdołał kupić jeszcze więcej ziemi. To właśnie on, w nazwie powstałej w 1911 roku firmy Miami Beach Improvement Company, po raz pierwszy użył nazwy "Miami Beach". Collins jest dziś uważany za ojca-założyciela miasta.


Miami Beach w 1900 r. Zdjęcie: Florida Memory


Plantacje i ogrody okazały się jednak finansowym fiaskiem, pomimo wciągnięcia w interes wspólników: rodziny Pancoast'ów i dwóch braci-bankierów z Miami, nazwiskiem Lummus. Współnicy zbudowali kilkanaście budynków i jadłodajni, ale koszt pogłębiania kanałów i transportu produktów przez zatokę okazał się zabójczy dla całego przedsięwzięcia. Oprócz trzcin i szuwarów nad brzegiem, półwysep pokrywała prawdziwa dżungla mangrowców, których bezustanny wyrąb i oczyszczanie terenu z krzewów i porostów, pochłonęło fortunę. Farmy w głębi lądu pojawiające się w tym samym czasie, okazały się tańsze i dostarczały towar szybciej wprost do sklepów, niż towar Collinsa przewożony na barkach i łodziach. Ale Collins był już wtedy właścicielem prawie całego obszaru późniejszego miasta i dzięki pomocy synów i dalszej rodziny, dawny farmer stał się developerem. Dzięki dużej pożyczce z banku braci Lummus, Collins rozpoczął budowę 2 i pół-milowego, drewnianego mostu przez zatokę, łączącego Miami Beach z Miami. John Collins był jednym z tych niestrudzonych olbrzymów przedsiębiorczości, dzięki którym Ameryka stała się potęgą. W chwili rozpoczęcia budowy mostu, miał już 74 lata i ani myślał o odpoczynku.

Pomimo pożyczek i dobrych kredytów z banku braci Lummus, Collinsowi zabrakło w końcu pieniędzy na dokończenie mostu - szczęśliwie akurat wtedy, kiedy w Miami Beach pojawił się jeszcze jeden czlowiek: Carl Fisher z Indianapolis. Fisher był już wtedy znanym businessmanem z rozleglymi kontaktami i sławą pierwszego w historii kierowcy rajdowego, ale był aktywny w tylu dziedzinach, że trudno powiedzieć co przyniosło mu najwięcej sławy. Pochodził z biednej, rozbitej rodziny, którą wcześnie porzucił ojciec alkoholik. Carl rzucił szkołę w wieku 12 lat z powodu astygmatyzmu, który nie pozwalał mu się skoncentrować na nauce i zadaniach domowych i podejmował się wszelkich prac. Sprzedawał gazety i kanapki pasażerom na dworcu kolejowym w Indianapolis, w końcu otworzył warsztat naprawy rowerów. Zorganizował pierwszy rajd rowerowy na świecie i wreszcie zainteresował się największą w tamtych czasach nowinką techniczną - automobilem. Wiele lat później zorganizował pierwszy rajd samochodowy. Carl Fisher by też twórcą pomysłu i w dużej części realizatorem autostrady Lincoln Highway z Nowego Jorku do San Francisco, prekursora późniejszej Route 66, oraz autostrady z Michigan do Miami - Dixie Highway. Był też współtwórcą istniejącego do dziś toru wyścigowego Indianapolis Motor Speedway i wspówórcą sukcesu Miami Beach. Zorganizował odbywane do dziś coroczne regaty motorówek w Miami Beach -  Biscayne Bay Speed Boat Regattas.

Podczas pobytu w Miami w 1910 roku Fisher zauważył, że ukończony właśnie Dixie Highway przebiega tuż koło drewnianego mostu, którego budowa również zbliżała się do końca. Fisher szybko dostrzegł wielkie możliwości półwyspu i jego dziewiczych plaż i spotkał się z John'em Collins'em, któremu właśnie zabrakło pieniędzy na dokończenie mostu. Carl Fisher był już wtedy bajecznie bogaty. W 1908 roku razem ze wspólnikiem i właścicielem patentu na lampę acetylenową, założył firmę Prest-O-Lite, pierwszą na świecie wytwórnię reflektorów samochodowych, umożliwiających jazdę również nocą. Wcześniej na automobilach wisiały tylko lampy naftowe, nienadające się do oświetlania drogi. Prest-O-Lite została sprzedana wielkiej firmie Union Carbide za ponad 9 milionów dolarów (prawie 230 milionów dziś), co pozwoliło Fisherowi na inwestycje w dziesiątkach różnych przedsięwzięć. Union Carbide, chociaż wraz z Prest-O-Lite kupiła patent na produkt, który zrewolucjonizował rynek i przemysł samochodowy, nigdy na nim nie zarobiła wielkich pieniędzy, pomimo, że karbidowe reflektory były teraz montowane we wszystkich nowych autach. Zaledwie 10 lat później świat motoryzacji podbił jeszcze lepszy wynalazek: reflektory z żarówkami na prąd, które nie wymagały żadnych specjalnych zabiegów ani zapalania. Światła na prąd wyeliminowały z rynku reflektory karbidowe w ciągu kilku sezonów.


Otwarcie mostu Collinsa w 1913 r. Zdjęcie: Florida Memory


Fisher dofinansował budowę mostu, który został otwarty z wielką pompą 12 czerwca 1913 roku. Można było teraz przejechać w poprzek całej zatoki automobilem. Od wczesnych godzin rannych, przy wjeździe na most zjawiło się co najmniej tysiąc mieszkańców Miami i Miami Beach, właściciele i konstruktorzy mostu, przedstawiciele władz i dziennikarze. Płomienne przemówienie na temat wagi tego wydarzenia wygłosił burmistrz Watson, stwierdzając, że niebawem, dzięki eksplozji biznesu i turystyki spowodowanej ułatwionym dostępem do atlantyckich plaż, jeszcze jeden, nowy most stanie się koniecznością. W dzień otwarcia, przez most przeszło pieszo ponad 200 osób. Przejechało po nim 145 rowerzystów i ponad 200 aut, które musiały jednak zawrócić z powrotem do Miami, ponieważ w Miami Beach nie było jeszcze wtedy żadnej drogi dla pojazdów mechanicznych. W 1915 roku John Collins, bracia Lummus, Carl Fisher i architekt Russell Pancoast, projektant wielu najsłynniejszych bunynków w miescie, mieszkali już na stałe w Miami Beach.


Opłaty za przejazd przez most Collinsa w 1913 r. Zdjęcie: Florida Memory


Most Collinsa przyczynił się do pierwszego wielkiego boomu realnościowego na półwyspie, który jeszcze niedawno był zaledwie pokrytą subtropikalnym lasem, pełną komarów i wszelkiego robactwa wydmą, 3 mile od stałego lądu. Fisher zbudował kilkadziesiąt budynków i hoteli, między innymi słynny wtedy i niestety zburzony w latach 50-tych Flamingo Hotel, oraz oddany do użytku w 1924 r., super-luksusowy The Nautilus. Carl Fisher ściągnął na wyspę tysiące bogatych ludzi z północy. Był geniuszem reklamy i człowiekiem o niezwykłej fantazji. Był bez wątpienia jednym z największych współtwórców sukcesu ekonomicznego całej Florydy w latach 20-tych. Jednym z jego najważniejszych, zrealizowanych projektów, było pogłębienie wód zatoki Biscayne, umożliwiające żeglugę większym statkom spacerowym, oraz - uważany wówczas za niedorzeczny - plan stworzenia wzdłuż wybrzeża nowych, rajskich plaż, z dala od jeszcze małego, ale już hałaśliwego Miami. Collins i Fisher byli już wtedy multimilionerami. W 1926 roku majątek Fishera wynosił ponad 100 milionów dolarów (równowartość ponad miliarda, trzystu pięćdziesięciu milionów dolarów w 2017 roku). Miami Beach bardzo szybko stało się jednym z najmodniejszych miejsc wypoczynkowych elit z północy.


Hotel Nautilus Carl'a Fisher'a, 1926 r. Zdjęcie: Florida Memory


Podczas pogłębiania płycizn zatoki okazało się, że na dnie nie ma nic oprócz piasku, dlatego prace posuwały się bardzo szybko nie napotykając na skały ani na rafy koralowe. Wydobywanym piaskiem zasypywano przybrzeżne bagna od strony lądu, pozbywając się przy okazji miliardów dokuczliwych komarów i tworząc sztuczne plaże na wyspie. Piasek wysypywano też na płycizny i rafy w niewielkiej odległości od wybrzeża i wkrótce zaczęły na nich powstawać hotele, restauracje i domy wczasowe. Piasek wysypywany był też na północ od mostu Collinsa, który biegł przez zatokę na wysokości 15 Ulicy. Wkrótce powstało w ten sposób kilka mniejszych i większych wysepek, którym nadano fantazyjne, włoskie nazwy: San Marco, San Marino, Rivo Alto. W 1925 roku połączyła je seria stalowych mostów zwodzonych i nowa droga do Miami Beach została nazwana Venetian Causeway. Na sześciu sztucznych wysepkach usypanych wzdłuż mostu Collinsa są dziś jedne z najdroższych działek budowlanych w południowej Florydzie. Jedno-sypialniowe mieszkania sprzedają się tu po kilkaset tysięcy dolarów, a trzy-sypialniowy dom kosztuje co najmniej półtora miliona. Nie ma juz śladu po starym moście Collinsa, a Venetian Causeway to od wielu dziesięcioleci wygodna, nowoczesna droga, bez opłat za przejazd.


Jeden z billboardów Steve'a Hannagan'a


Ściągnięty przez Fishera do Miami Beach ówczesny specjalista od rekalmy Steve Hannagan, stworzył jedną z najskuteczniejszych kampanii w historii. Jego wielki billboard na nowojorskimm Time Square głosił, że "w Miami Beach jest zawszcze czerwiec", a z drugiej strony " Miami Beach, tam gdzie lato spędza zimę". Nowe miasteczko stało się bardzo popularnym miejscem na spędzenie zimowych wakacji wielu przedstawicieli świata biznesu. Wszyscy budowali tu wielkie rezydencje, inwestowali w parki i pola golfowe przyspieszając rozwój miasta. Sezon rozpoczynał się tu corocznie sylwestrowym balem w wykwintnym Royal Palm Hotel przy nowopowstałej Collins Avenue, nad samą plażą od strony Atlantyku. Zamożni goście spędzali czas na rejsach spacerowych lub wędkarskich, na spotkaniach przy herbacie i koniaku, wytwornych kolacjach, zawodach balonowych, grze w tenisa i na licytacjach aukcyjnych, odbywały się tu bale i przyjęcia dla ważnych osobistości ze świata wielkiego biznesu i polityki.


Collins Ave., 1924 r. - widok w kierunku południowym. Zdjęcie: Archiwum


Początkowo niezamierzony i uboczny efekt pogłębiania dna zatoki, czyli budowa sztucznych plaż, okazał się niezwykle intratnym przedsięwzięciem. Koszt wydobycia piasku był śmiesznie niski w porównaniu z cenami jakie można było uzyskać za nowe działki budowlanie i plaże. Wkrótce w ślad za najbogatszymi, do Miami i Miami Beach ruszyła klasa mniej zamożna, a w końcu również średnia. Pomimo obowiązującej prohibicji, Miami Beach kojarzono z alkoholem i dobrą zabawą.

Słowa burmistrza Watsona wygłoszone w dniu otwarcia mostu Collinsa okazały się prorocze. Podczas dalszego pogłębiania zatoki uzyskano dodatkowe miliony ton piasku i ziemi, które posłużyły do budowy kolejnej serii sztucznych wysp, na których powstały najdroższe rezydencje bogaczy: Palm Island, Hibiscus Island, Star Island i kilka mniejszych wysepek. Na południe od nich powstała największa sztuczna wyspa w Biscay Bay, Dodge Island, na której zbudowano Port Miami z terminalami wszystkich większych firm wycieczkowych. Dziś wzdłuż Dodge Island biegnie czteropasmówka A1A łącząca Bayside Marketplace w downtown Miami z centrum Miami Beach przy Piątej Ulicy i Ocean Drive.

John Collins zmarł w 1928 roku w wieku 90 lat jako multimilioner. Jego imieniem nazwano jedną z głównych ulic Miami Beach. Carl Fisher stracił cały majątek w wielkiej depresji pod koniec lat 20-tych. Pracował do końca życia żeby zarobić na utrzymanie. Zmarł w 1939 roku w Miami Beach w wieku 65 lat. Nie zostawił żadnego majątku.


Miami Beach po huraganie w 1926 roku Zdjęcie: Wikimedia Commons


Wielki huragan w 1926 roku, ten sam, który zrównał z ziemią większą część Miami, był najgorszym ciosem w historii Miami Beach. Uderzył niespodziewanie, w okresie największej prosperity miasta, żywego dowodu sukcesu kilku wizjonerów, którzy w ciągu zaledwie dekady zdołali zamienić zarośnięty dżunglą mangrowców półwysep, w subtropikalny raj wypoczynkowy, skutecznie konkurujący nawet z taką sławą jak Myrtle Beach w Południowej Karolinie. Wydawało się, że nic już nie uratuje miasta, ale podniosło się ono ze zniszczeń bardzo szybko. To właśnie wtedy, po huraganie, zbudowano większość tanich hoteli i budynków mieszkalnych w najmodniejszym wtedy - i solidnym - stylu Art Deco, który odróżnia to miasto od wszystkich innych. Mocne konstrukcje z betonu przetrwały wszystkie późniejsze wichury i sztormy, stoją do dziś i są największą chlubą miasta.


Miejskie więzienie na roku Pierwszej i Meridian, 1936. Zdjęcie: Archiwum


W 1936 roku, kiedy wydawało się, że Miami Beach nie odzyska już nigdy swojej sławy, miasto świętowało otwarcie pierwszego hotelu od czasu tragicznego huraganu: "Whitman by the Sea", który gazety ochrzciły mianem "arystokraty Miami Beach". Cztery lata później, kilka ulic dalej na północ otwarto "Versailles", komfortowy kompleks hotelowy w tym samym stylu. Obydwa resorty okazały się ogromnym sukcesem ściągając największe sławy tamtych czasów, gwiazdy nowego przemysłu filmowego, pisarzy i bogatych biznesmanów. Ogłoszenia prasowe i broszury reklamowe informowały, że w hotelach wypczywa tylko "Restricted Clientele" - ograniczona, wybrana klientela, co oznaczało "Żydom wstęp wzbroniony". Przez jakiś czas Żydom wolno było mieszkać tylko na południe od 5 ulicy, a w sklepach, w barach i w hotelach wisiały napisy "Gentiles Only". W niektórych miejscach, gdzie obsługiwano Żydów, były czasem dwa osobne wejścia. Oficjalny antysemityzm zlikwidowano specjalną ustawą dopiero w 1949 roku. Mimo to, właśnie w Miami Beach mieszkał do swojej śmierci w 1991 roku ostatni autor piszący w Yiddish, Isaak Bashevis Singer, a w latach 50-tych, miasto przeżyło napływ wielkiej liczby Żydów z Nowego Jorku, przenoszących się tu na emeryturę. Zresztą od samego początku "Żydom wstęp wzbroniony" było niczym więcej niż hasłem marketingowym i dotyczyło Żydów w chałatach. Bogaci, bez pejsów, bród i jarmułek, byli tam zawsze mile widziani. Carl Fisher miał bardzo wielu przyjaciół wśród bogatych i wpływowych Żydów.

Dla murzynów nie było jednak żadnej taryfy ulgowej. Jeszcze po II wojnie czarnych wpuszczano na niektóre plaże w mieście tylko w poniedziałki, podczas sprzątania po weekendzie i tylko do 6 po południu. W tygodniu, rano i wieczorem, prawie 3-milowy MacArthur Causeway z Miami Beach do Miami zapełniały tłumy czarnych robotników idących do pracy w Miami Beach, albo wracających do domu w Overton. Czarni mieli kategoryczny zakaz przebywania w białych dzielnicach po zmroku. Kolorowym pracującym w Miami Beach wydawano specjalne karty identyfikacyjne, jak dawniej w Południowej Afryce. Apartheid był przestrzegany bardzo skrupulatnie i choć prawie wszystkie wielkie resorty i hotele podpisywały kontrakty z czarnymi muzykami i zespołami, żaden nie nocował w mieście. Jeszcze na początku lat 60-tych, po owacyjnie przyjętych koncertach w Miami Beach, Nat King Cole, Diana Ross i wielu innych czarnych artystów nocowało w hotelach w Liberty City.

W ciągu swojej niewiele ponad stuletniej historii, Miami Beach przeobraziło się z pełnej aligatorów, węży i komarów nieurodzajnej wydmy, w światowej klasy centrum wypoczynkowe i rozrywkowe. Ten skrawek na wpół sztucznego lądu zawdzięcza swój zadziwiający i wprost niesłychany sukces wytrwałości kilku farmerów i fantazji multimilionerów. W dwudziestoleciu 1940 - 1960 doprowadzono tu do perfekcji wszystko to, co dziś nazywamy ogólnie przemysłem turystycznym i hotelarstwem, tworząc wprost bajeczne zaplecze. Miami Beach stało się głównym placem zabaw Ameryki.

W różnych okresach na wyspie mieszkało wiele słynnych osobistości, w tym najsłynniejsi ze wszystkich słynnych mafiosów: Al Capone, Dutch Schultz i Meyer Lansky. Capone zaczął spędzać na wyspie zimowe wakacje jeszcze w 1927 roku, u szczytu swojej sławy, a dwa lata później kupił okazały dom na Palm Island, pomimo gwałtownych protestów mieszkańców. Dokonania Al'a Capone były tu dobrze znane, ale na nic zdały się protesty i głosowania. Tuż po zamknięciu transakcji kupna, kiedy nie było jeszcze wiadomo, którą posesję kupił słynny gangster, ówczesny burmistrz miasta, Newton Lummus ujawnił publicznie, że to właśnie on sprzedał mu jeden ze swoich domów i dodał: "Al Capone nie jest wcale gorszy od wielu, którzy tu mieszkają". Dziś prawie nikt już nie pamięta tamtych czasów, ale w latach Prohibicji, właśnie wtedy kiedy wyspą zachwycił się wielki Al, nikt w Miami Beach nie traktował poważnie zakazu picia alkoholu, a miasto cieszyło się zasłużoną sławą miasta otwartego. Na alkohol, na korupcję, na hazard i wszelkie ciemne interesy. Jachty samego Carla Fishera co tydzień przywoziły ogromne transporty nielegalnej whiskey, rumu i wszelkich innych spirytualiów z Bimini całkiem bezkarnie. Operacje bookmacherów i organizacji mafiljnych przykrócono dopiero w latach 50-tych.


Al Capone w 1900 r. Zdjęcie: FBI


Zarządzający kasynami na wybrzeżu i w pobliskiej Havanie Meyer Lansky, jedna z głównych postaci amerykańskiej Mafii od czasów Lucky Luciano, był tu prawie stale w latach 30-tych. Lansky przeniósł się w końcu do Miami Beach, gdzie kupił średniej wielkości mieszkanie. Zmarł tam na raka w 1983 roku. Tego Żyda, który zawsze mówił, że jego krajem ojczystym jest Polska, w żadnym hotelu ani kasynie też nigdy nie dotyczyła zasada przyjmowania tylko "Wybranej klienteli". Dziś, prawie zupełnie niewidoczne dla niewtajemniczonych, działają tu i w Miami mafie, które zdołały przetransferować majątki po rozkradzionym ZSRR.

Miami Beach przeżyło serię wzlotów i upadków. Lata 50-te i 60-te to kontynuacja sukcesu z lat 30-tych, oszłamiające nowe budowle, The Beatles w hotelu Deauville, Jerry Lewis kręcący swój wielki hit "The Bell Boy" i Frank Sinatra grający prywatnego detektywa w "Tony Rome". Nowe linie lotnicze i najtańsze przeloty w historii, air-conditioning, znów Sinatra, tym razem ze swoim Rat Pack, telewizyjny program Jackie Gleason Show, wszystko to zapewniło Miami Beach pewną pozycję na mapie rozrywki i zabawy w Ameryce. Powstały wtedy wielkie kompleksy hotelowe nad samą wodą, przybyło plaż i działek budowlanych, swoimi talentami popisywali sie tu najwięksi architekci świata. Miasto było wzorem do naśladowania. Tak właśnie robi się wielki biznes w turystyce. Krach przyszedł nagle, nikt się go nie spodziewał. Lata 70-te, aż do początku 80-tych, to regres pod każdym względem. Dorosłe już pokolenie "baby-boomers" uznało Miami Beach za jeden wieki kicz, bez smaku i charakteru. Nie pomogły z pewnością transporty uciekinierów z Kuby, tratwy i pontony. Ale to nie wszystko, Fidel Castro spłatał Amerykanom jeszcze jednego, niezłego figla ładując na łodzie wszystkich swoich bandytów powyciąganych z więzień i posyłając ich do Miami. Prawie 80% tego transportu w ciągu następnych kilkunastu lat trafiło za kraty w Ameryce.


Plaża w Miami Beach, 1977 r. Zdjęcie: Andy Sweet. Courtesy Andy Sweet Photo Legacy


Pod koniec lat 70-tych i na początku 80-tych do Miami Beach przeniosło się jeszcze więcej żydowkich emerytów niż w 50-tych. Hotele i resorts zamieniano na domy dla seniorów, a South Beach stała się prawie w stu procentach żydowska. Carl Fisher nie poznałby swojego miasta, średni wiek w połowie lat 70-tych wynosił tu 62 lata. Miasto stało się przedmiotem żartów i kawałów, nazywano je "Mówiącą w yiddish Poczekalnią do Pana Boga" albo "Shtetl", a Ocean Drive, Collins Ave. i Washington St. opustoszały prawie całkowicie.


Mieszkańcy Miami Beach w 1982 r. Zdjęcie: Gay Block. Courtesy Howard Greenberg Gallery, New York


Władze planowały wyburzenie całych bloków bezcennych dziś arcydzieł Art Deco i zastapienie ich centrami dla emerytów i przychodniami lekarskimi.  Ale najgorszym ciosem, po huraganach, powodziach, Kubańczykach, wzroście przestępczości i utracie zamożnych wczasowiczów, było Orlando. Otwarty w 1971 roku Disney World pozbawił Miami Beach tysięcy rodzin, które teraz oprócz plaży, miały jeszcze dla znudzonych wakacyjną bezczynnością dzieci Myszkę Mickey w największym parku świata.


Na plaży w Miami Beach, 1982 r. Zdjęcie: Gay Block. Courtesy Howard Greenberg Gallery, New York


Właściciele, "ograniczona klientela" hoteli i turyści z lat 30-tych i 40-tych, nie poznaliby tego miasta w połowie lat 80-tych. Podobno od kompletnej zapaści uratowali je wtedy homoseksualiści. Miami Beach to dziś jedno z najważniejszych miejsc na gayowskiej mapie Ameryki, taki właśnie "image" tego miasta utrwalił słynny "re-make" francuskiego hitu "La Cage aux Folles" - "The Bird Cage" - z Gene Hackman'em i Robin'em Williams'em. Teoria o zbawczej dla miasta roli gayów, jest jednak mocno przesadzona, jeśli nie wręcz nieprawdziwa, chociaż istotnie, w latach 80-tych i 90-tych działało w mieście kilkdziesiąt barów i klubów dla klientów o tej orientacji. Osiedliło się tu dla wspaniałego klimatu wielu umierających na AIDS homoseksualistów, ale o wiele bardziej otwarte było wtedy San Francisco. Miami Beach nigdy nie było centrum LGBT, jak jest to przeważnie przedstawiane. Homoseksualiści nie mieli tu łatwego życia, wielu przeniosło się do Fort Lauderdale i dalej na północ. Ceny za lokale wynajmowane na gayowskie bary, kluby i księgarnie w SoBe, poszły w górę dziesięciokrotnie w ciągu zaledwie paru lat, tak samo jak ceny w klubach. Pod koniec lat 90-tych Miami Beach pozbyło się prawie wszystkich lokali dla gayów. Stały się za drogie. Dziś jest oczywiście całkiem inaczej, prawie każde amerykańskie miasto szczyci się wielką populacją homoseksualistów i może być uznane za jedno z najważniejszych centrów LGBT, nie tylko światowe Miami Beach, ale nawet robotnicze kiedyś Chicago czy Pittsburg.

Co naprawdę pomogło Miami Beach odbić się wtedy od dna i wykreować od nowa, to ruch na rzecz ratowania zagrożonych wyburzeniem dzielnic Art Deco. Założona w 1976 roku przez Barbarę Capitman organizacja obywatelska "Miami Design Preservation League" przyczyniła się do uratowania Miami Beach od upadku w o wiele większym stopniu niż gayowskie kluby i wszystkie inicjatywy władz. Barbara Capitman i członkowie jej grupy pisali setki pism i podań, pikietowali urzędy i nękali polityków, organizowali marsze i protesty. O Lidze obrońców zabytków stało się głośno, a spektakularne akcje w rodzaju blokowania buldożerów i ciężkich maszyn przez ludzkie łańcuchy, zaczęły się pojawiać w dziennikach telewizyjnych. Część polityków uważała, że tylko pozbycie się starych ruder i wpuszczenie developerów może uzdrowić miasto, dlatego wiele budynków zostało zburzonych, ale akcje grupy i dzięki nim coraz większe zainteresowanie mediów, pomogły uratować od zagłady setki innych. Największym sukcesem Barbary Capitman i jej Ligi było wpisanie w 1979 roku całego dystryktu Art Deco w South Beach do Narodowego Rejestru Miejsc Historycznych (National Register of Historic Places). South Beach stało się znów modne, ale inaczej niż dawniej, nie tylko jako miejsce szalonych zabaw i rozrywek, ale jako miejsce z przeszłością, z historią, ciekawą i pełną fascynujących ludzi i wydarzeń. Miastem zainteresowali się pisarze i artyści malarze, w hotelach zaczęli gościć szukający tematu i natchnienia muzycy. Dzięki działalności grupy przetrwała prawie cała substancja wzdłuż Ocean Drive, w tym prawie wszystkie słynne hotele. Miastem na nowo zaintetresowali się też inwestorzy i wielkie firmy, odżyły senne i całkiem już zaniedbane dzielnice mieszkalne, wielkie pieniądze zostały zainwestowane na południe od 5 ulicy. 

Spektakularny renesans miasta oznaczał powrót wszystkich starych zasad robienia biznesu, czyli, korupcji, kumoterstwa, oszustw i nadużyć, wykorzystywania koneksji i politycznych układów. Miami Beach nie jest żadnym wyjątkiem ani szczególnym przypadkiem, wszystkie tego rodzaju patologie są zawsze nieodłącznym towarzyszem sukcesu, są wszędzie tam, gdzie robi się wielkie pieniądze, a te są najczęściej uzależnione od polityki - to znaczy od dostępu do polityków. W regionie o ugruntowanej sławie pod tym względem trudno być zauważonym, ale Alex Daoud pobił wszelkie rekordy. Rozpoczął karierę jeszcze w 1979 roku, kiedy został wybrany do komisji miejskiej. Szybko zrozumiał, że nie ma lepszego biznesu niż polityka i w 1985 roku był już burmistrzem Miami Beach. Wygrał wybory na to stanowisko jeszcze dwa razy. Daoud słynął z ekstrawaganckiego stylu życia, ale mieszkańcy miasta kochali swojego burmistrza. Był młody, energiczny i przyciągnął do miasta wielki biznes, ale co najważniejsze, doprowadził do gwałtownego spadku przestępczości. Nie mówiło się o tym oficjalnie, ale wszyscy w mieście wiedzieli, że burmistrz razem z policjantami urządza nocne łapanki na handlarzy narkotyków i kryminalistów, których zbitych na tzw. "błoto" znajdowano potem ledwie żywych w jakimś ciemnym zaułku w Miami. Był sławny, spotykał się regularnie z gwiazdami filmowymi, wielkimi postaciami sportu, miał nawet audiencję u królowej Elżbiety. Był tak popularny, że zagrał w jednym z odcinków "Miami Vice". Wcielił się tam w postać skorumpowanego sędziego (sic!)...


Alex Daud z aktorką Meg Foster na planie serialu "Miami Vice"


W 1991 roku wyszło na jaw, że Alex Daoud był nie tylko dobrym biznesmanem i nienawidził bandytów, ale że nikt w całej, 80-letniej historii miasta nie może się z nim równać pod względem liczby ciemnych interesów, oszustw i korupcji. We wszelkich głosowaniach w mieście, Daoud zawsze głosował tak, jak pragnął najlepszy płatnik. Jego głos nie był tani, ale wielkim bizensom opłacało się inwestować duże sumy w energicznego burmistrza. Śledztwo wykazało, że Alex Daoud używał swojej pozycji dla licznych korzyści majątkowych, rutynowo sprzedawał swoje głosy w głosowaniach, wymuszał wielkie łapówki w zamian za koncesje i zezwolenia, prał brudne pieniądze pochodzące z łapówek i z innych nielegalnych źródeł, dopuścił się licznych oszustw podatkowych i popełnił niezliczoną ilość innych przestępstw i wykroczeń niegodnych nie tylko urzędu burmistrza, ale jakiegokolwiek urzędu. Dowody winy byłego burmistrza były tak liczne i przytłaczające, że adwokaci nie byli w stanie przekonać ławy przysięgłych do zastosowania jakiejkolwiek ulgi i Alex Daoud został skazany na łączną karę 528 lat pozbawienia wolności. Alex był jednak mistrzem spadania na cztery łapy. W zamian za ofertę współpracy w ujawnieniu wspólników i innych nieuczciwych polityków, odsiedział tylko 18 miesięcy. Po wyjściu z więzienia wydał jeszcze swoje wspomnienia pod tytułem "Grzechy South Beach", w których ujawnił wiele nieznanych wcześniej, pikantnych szczegółów swojej oszałamiającej kariery. Książka przyniosła mu kilkumilionowy dochód. Daoud jest dziś schorowanym emerytem z wadą serca i spuchniętymi kolanami. Chodzi z trudem, cierpi na nadwagę,  której nie może się pozbyć. W 2012 roku jego córka złożyła pozew sądowy, próbując usunąć go z domu, który kupił na jej nazwisko za pieniądze uzyskane z książki. Byłemu burmistrzowi na stare lata groziła eksmisja z własnego domu. W 2014 sędzia sądu okręgowego uznał jednak jego prawo do budynku.

Rok 1991 to był upadek wielkiego Alexa, ale lata 80-te, zwłaszcza druga połowa tej dekady, kiedy konsumowano już efekty pracy niestrudzonej Barbary Capitman, to okres fantastycznej prosperity miasta, którą w dużej mierze zawdzięczało burmistrzowi i jego kontaktom. Miami Beach było znowu modne, jako jedno z ważnych centrów kultury, mody i wyszukanej elegancji. Oprócz pisarzy i artystów, z których wielu zadomowiło się tu na dobre zmieniając klimat wielu dzielnic, zaczęli się też pojawiać bogaci i bardzo bogaci ludzie biznesu. Daoud był krętaczem i oszustem, ale umiał promować swoje miasto.

W 1984 roku Universal Television wyemitowała pierwszy odcinek serialu "Miami Vice". Mieszkający na łodzi biały detektyw, James Crockett (Don Johnson) i jego czarny partner, nowojorski detektyw Ricardo Tubbs (Philip Thomas), prowadzą wojnę przeciwko mafii, gangsterom i handlarzom narkotyków. Miami Vice stał się wielkim przebojem lat 80-tych i 90-tych, nakręcono aż 111 odcinków serialu, wszystkie w Miami i w Miami Beach. Co najbardziej przyciągło widzów do telewizyjnych ekranów, to fantastyczna sceneria, doskonała muzyka z lat 80-tych, piękne dziewczyny i przystojni aktorzy, oraz ubrania głównych aktorów. Pół Ameryki stylizowało się wtedy na luźny i kolorowy styl, który widzieli poraz pierwszy w Miami Vice.


Don Johmnson i Philip Thomas w Miami Vice. Courtesy Universal Television


Producenci serialu sprowadzili do Miami jako konsultanta strojów i kostiumów, mediolańskiego projektanta mody Gianni Versace, który stał się sensacją w kręgach projektanckich pod koniec lat 70-tych. W '84 roku Versace miał już ugruntowaną, światową sławę czołowego projektanta mody. Jego charakterystyczne kreacje łączyły śmiałe kolory z wyszukaną, klasyczną elegancją. Dzięki swojej wprost encyklopedycznej wiedzy na temat historii ubiorów i mody, Versace był również czołowym projektantem kostiumów do filmów, przedstawień teatralnych i operowych. W 1986 roku jego nowy butik w Miami Beach należał do ścisłej czołówki najbardziej dochodowych ze wszystkich stu-kuilkudziesięciu sklepów Versace na całym świecie. Serial bardzo pomógł w promocji projektów Versace'go, a słynny projektant jako konsultant w zakresie kostiumów, miał swój spory udział w popularności serialu. Gianni Versace stał się symbolem miasta, a ono samo awansowało do roli centrum nowoczesnej mody i sztuki. W 1992 roku Versace kupił podupadły budynek i sąsiadujący z nim stary hotel przy Ocean Drive, które kazał przebudować i połączyć w jedną strukturę. Do Miami Beach przyjeżdżały teraz gwiazdy filmowe, reżyserzy i producenci, najsłynniejsze modelki i projektanci mody z całego świata, organizowano tu wielkie pokazy i wystawy. Miasto stało się światowej klasy centrum artystycznym, a posiadanie tu mieszkania albo domu, stało się wykładnikiem sławy i znaczenia. Jest tak do dziś.


Willa Gianni Versace'ego Casa Casuarina, Ocean Drive i 11th Street. Zdjęcie Wikimedia Commons


15 listopada 1997 roku Versace wyszedł na spacer po Ocean Drive. Kilkanaście minut później, kiedy wchodził już do domu, poszukiwany w związku z czterema zabójstwami Andrew Cunanan oddał do niego kilka strzałów z pistoletu. Versace zginął na miejscu na schodach swojego pałacu. Kulisy tej zbrodni nie zostały wyjaśnione do dziś. Cunanan był seryjnym mordercą, zamordował kilka osób w jakimś niezrozumiałym zbrodniczym szale. Ukrywał się potem przez parę tygodni właśnie w Miami Beach, podobno miał obsesję na punkcie Versace'go. Śledztwo wykazało, że obserwował go przez dłuższy czas i po poznaniu jego rozkładu dnia, zaczaił się w pobliżu domu w momencie, kiedy Versace wyszedł na swoją poranną przechadzkę. Według wtajemniczonych, oficjalne informacje są bardzo nieścisłe. Versace nie miał żadnego "żelaznego" rozkładu dnia, na spacery wychodził z ochroną, a po gazety - jak głosiła jedna z wersji - nie chodził nigdy sam. Do pobliskiego sklepiku wysyłał kogoś z obstawy. Cunanan twierdził w śledztwie, że znał się dobrze z Versace'm, poznał go podczas jakichś imprez w San Francisco i był jego partnerem seksualnym. Wielki projektant unikał go jednak i nie chciał kontynuować związku, nigdy zresztą o nim nikomu nie wspominał. W Miami Beach do dziś funkcjonuje szczególy podział czasu - na epokę Versace'go i na epokę po nim.

Miami Beach utrzymało do dziś rangę super-resortu. Jest jeszcze bardziej kolorowe i szykowne niż dawniej. Policja jest teraz na każdym kroku, na setkach domów i skrzyżowań wiszą kamery rejestrujące wszystko i wszystkich. Nie ma już "zwykłej" przestępczości, napadów, rabunków, akcje policyjne i prokuratorskie pogromy przetrwali tylko kieszonkowcy, którzy kręcą się zawsze w większych tłumach. Mieszkania i domy kosztują tu dziś miliony, miasto, pomimo zagrożenia ze strony oceanu, jest jednym z najdroższych w Ameryce. W SoBe nie ma już Żydów, o ich dawnym "Shtetlu" mało kto jeszcze pamięta. Miami Beach jest na wskroś konsmopolityczne, nie ma jednolitego charakteru, zresztą nigdy nie miało na dłużej niż na kilka-kilkanaście lat. Po czym wszystko się zmieniało. Miami Beach jest przede wszystkim centrum kultury, szczyci się szeregiem profesjonalnych instytucji kulturalnych na miarę wielkich metropolii. Jest tu opera i fantastyczna orkiestra symfoniczna, goszczące największe sławy świata. Są muzea i galerie, cały czas coś się dzieje, jak w Nowym Jorku albo w Los Angeles. I pomyśleć, że wszystko zaczęło się tu od pomysłu paru ascetycznych kwakrów-farmerów niewiele ponad 100 lat temu.


Web Analytics