W czasie kiedy rozpoczynała się powolna i najeżona przeciwnościami kolonizacja terenów dzisiejszych Stanów Zjednoczonych, od dawna już zadomowieni w Ameryce Hiszpanie, zdążyli zdominować zachodnie wybrzeże i rozległe tereny południowe. Środkowa część między rzeką Mississippi a Górami Skalistymi, Terytorium Luizjany, należała do Francji, ale tylko formalnie, nikt bowiem, ani we Francji ani gdziekolwiek w Europie nie miał pojęcia jak wyglądają tereny wchodzące w jej skład. Środek Ameryki był prawdziwą Terra Icognita aż do czasów planowej penetracji tych ziem przez rząd Stanów Zjednoczonych dopiero w XIX wieku. Przez kilka wieków znane i dobrze zeksplorowane były tylko angielskie kolonie zajmujące 50-milowy pas wzdłuż wybrzeża Oceanu Atlantyckiego oraz wspomniane wcześniej ziemie pod kontrolą hiszpańską.
Wozy z rodzinami osadników na Szlaku Oregońskim, ca 1850.. Zdjęcie: Archiwum
Po wygranej krwawej rewolucji przeciwko macierzystej Anglii, z kolonii na wschodzie powstało nowe państwo. Początkowo, jako zlepek byłych angielskich kononii, Stany Zjednoczone objęły swją administracją tylko wschodni pas wzdłuż wybrzeża. W 1783 roku Anglia scedowała na rzecz USA wszystkie swoje terytoria od granicy USA aż do rzeki Mssissippi na zachodzie i od Kanady po granicę z hiszpańską Florydą. Nastawione głównie na eksploatację swoich kolonii ówczesne mocarstawa kolonialne, Francja i zwłaszcza Anglia, nie dbały aż tak o rozwój podległych im zamorskich terenów. Inną politykę niż pozoste mocarstwa kolonialne w Ameryce Północnej, prowadziła Hiszpania, która traktowała swoje zamorskie posesje nie jak kolonie, a bardziej jako rozszerzenie własnego terytorium. Żyjących tam Indian chrzczono czyniąc z nich katolików i nadawano im formalnie hiszpańskie imiona, nazwiska i przede wszystkiim obywatelstwa, przez co stawali się oni poddanymi Korony. Działalność hiszpańskich misji, kościołów i nade wszystko tysięcy znanych i bezimiennych, księży, zakonników i zakonnic była tak skuteczna, że nie tylko prawie całe południe USA,, ale wszystkie kraje na południe od Rio Grande aż do Ziemi Ognistej - za wyjątkiem jedynie portugalskiej Brazilii - mówi dziś po hiszpańsku i są prawie w 100 procentach katolickie. Po podbiciu Imperium Azteckiego i rozszerzeniu terytorium wicekrólestwa Nueva España daleko na północ, Hiszpanie rozpoczęli zasiedlanie tych terenów pod koniec XVII wieku. Sto lat później, wtedy, kiedy USA dopiero wyzwoliły się od Anglii, Hiszpania kontrolowała już szeroki pas zachodniego wybrzeża od San Diego aż do zatoki San Francisco i od Pacyfiku po Florydę. W XVIII wieku cała Zatoka Meksykańska stała się praktycznie wielkim wewnętrznym "jeziorem" z wyjściem na Karaiby przez Zatokę Florydzką między Cayo Hueso (Key West) i wyspą Hispaniola (Kuba). Właśnie w tym okresie powstały najważniejsze hiszpańskie centra w Ameryce Północnej: Santa Fe, St. Augustine, New Orleans, Mobile, osady i miasta na całym Południu i dziesiątki misji i presidios w Alta California, na Florydzie i na całym wybrzeżu Zatroki Meksykańskiej.
Najszybszy rozwój i zagospodarowywanie terenów w Ameryce Północnej odbywał się jednak na terytorium nowopowstałych Stanów Zjednoczonych. Po zakupie Louisiany w 1803 roku w granicach USA znalazły się dodatkowo miliony akrów ziemi wraz z mieszkańcami od Mississippi i New Orleans, aż po Góty Skaliste na zachodzie i Montanę na północy. Przybywający do Ameryki osadnicy z każdym rokiem przesuwali się coraz dalej na zachód. Nowi mieszkańcy zajmowali się przeważnie rolnictwem, dlatgo potrzebowali dogodnych terenów pod uprawy i hodowlę. Pomagał im w tym amerykański rząd ustanawiając akty prawne o nadaniach ziemskich. Rząd wspomagał też osadników finansowo i prawnie, wykupując ziemie od Indian i podpisując z nimi liczne porozumienia.
Wypieranie Indian coraz dalej na zachód przeporowadzano góownie siłą. Amerykanie do dziś mówia, że Dziki Zachód zdobył Colt i Remington. I to prawda, Indianami nikt się specjalnie nie przejmował, świadczą o tym dziesiątki wypowiedzi słynnych w tamtych czasach osobistości - generałów, polityków, dziennikarzy i wielu innych. Do obrony białych osadników przed atakami Indian kierowano oddziały regularnej armii, głównie kawalerię. Mający jak najgorsze doświadczenia w stosunkach z nowym państwem, stale wypędzani albo przesiedlani, przez co wrogo nastawieni do białych, Indianie przenosili się coraz dalej w głąb kontynentu. Indianie ze wschodu zajmowali obszary na zachód od Mississippi River dołączając do innych żyjących tam od wieków plemion. Dużo częściej jednak, przybysze z innych stron musieli wywalczyć sobie miejsce w nowej rzeczywistości i całkiem nowych terenach należących do kogo innego. Wiele kionfliktów międzyplemiennych było bezpośrednim efektem przesiedleń i wypierania roraz większej liczby plemion z ich tradycyjnych terenów łowieckich.
Dla białych były to dzikie nieznane tereny, o których nie było prawie żadnych informacji. Fragmentaryczne przekazy jakie docierały na wschód nie były zachęcające. Przeważały opinie o trudnym do życia terenie, o niedostępnych rejonach, o wypalonej słońcem ziemi i o żyjących tam dzikich i wrogich plemionach indiańskich. Było w tym sporo prawdy, bo większość plemion, zwłaszcza koczowniczych, uważało wszystkich obcych za wrogów, nie tylko białych, i postępowało z nimi w szczególnie okrutny i bestialski sposób kiedykolwiek nadarzyła się okazja. Dziś, w czasach poprawności politycznej, mało który publicysta odważa się pisać o takich rzeczach, ale jest historycznym faktem, że niespotykane okrucieństwo jakie stosowali Indianie wobec osadników wywoływało często odwet. Wiele aktów przemocy białych na Indianach było w rzeczywistości zemstą za wcześniejsze zbrodnie na farmerach i ich rodzinach, na pasażerach dyliżansów albo na księżach i zakonnikach. To prawda, że to osadnicy wkraczali na ziemie Indian a nie odwrotnie, ale to niezupełnie ścisłe, ponieważ większość Indian nie uznawała lub nie rozumiała koncepcji własności ziemi lub terytorium. Wiele plemion nie uznawało żadnych granic, przez wiele lat Indianie nie akceptowali ani nie honorowali nawet granic rezerwatów jako terytorium niezależnego narodu. Do dziś integracja wielu plemion z resztą USA jest bardzo ograniczona. Nie jest też prawdą, że biali osadnicy parli na zachód wyłącznie po trupach Indian i że nie cofali się przed żadną zbrodnią Co najmniej 50% oficjalnej historii USA jest mniej lub bardziej poważnie zafałszowane. Dotyczy to również kolonizacji Zachodu przedstawianago jako niskończone pasmo cierpień, bólu i zbrodni popełnionych na szlachetnych "dzikich". Były tysiące szlachetnych białych, którym los Indian wcale nie był obojętny. Dziś bardzo wielu Indian ze wszystkich szczepów kończy wyższe studia, są inżynierami, lekarzami, antropologami. Żaden współczersny Indianin nie mieszka w szałasie z gałęzi i błota, przestępczość wśród nich jest niższa niż wśród innych mniejszości, wszyscy mają dostęp do technologii i zdobyczy cywilizacyjnych jakimi cieszą się inni mieszkańcy USA. Wszystko to, od pradu elektrycznego po samochód i telewizję, przyniósł biały człowiek. Nie tylko biali uważają to za postęp. Myśli tak też większość Indian, którzy nie mogą sobie wyobrazić życia koczowników. To fakt, że kolonizacja zamieszkałych obszarów takich jak pół amerykańskiego kontynentu to nie był wesoły piknik, ale przedstawianie jej tylko jako jedna wielka zbrodnia, to nadużycie..
W latach pomiędzy Amerykańśka Rewolucją a przejęciem należących do Anglii terenów od Aleghenów do rzeki Mississippi, wszystko na zachód od trzynastu kolonii poza pojedynczymi punktami cywilizacji założonymi i utrzymywanymi przez Francuzów, było Dzikim Zachodem. Dolina Ohio, duże równiny dzisiejszej Indiany, Illinoiis, Michigan i Wisconsin, jeszcze długo były uważane za nienadające się do życia dla białych ludzi. Tylko nieliczni traperzy mający przyjazne stosunki z lokalnymi plemionami mogli przetrwać i zyć w tych okolicach. Poza dużą ilością zwierzyny nie widziano tam nic co mogłoby przyciągnąć białych. Przez pewien czas Indianie mogli żyć spokojnie, nękani jedynie wewnętrznymi walkami o tereny łowieckie. Byli jednak u siebie i rządzili się swoimi prawami.
Przełomowym momentem mającym zasadniczy wpływ na dalszą historię zachodnich terenów był dopiero Zakup Luizjany w 1803 roku. Ta największa w historii transakcja ziemią odbyła się między Rządem Stanów Zjednoczonych a Francją Napoleona Bonaparte. Oolbrzymie terytorium Luizjany zostało kupione za 15 milionów ówczesnych dolarów, podwajając dotychczasowy obszar USA. Wkrótce po tym prezydent Thomas Jefferson skierował na pozyskane włąśnie od Francji tereny kilka rozpoznawczych ekspedycji. Dowódcy wypraw dostali polecenie zbadania szlaków komunikacyjnych i wodnych, opracowania map a także wydania opinii o możliwościach zagospodarowania i zasiedlenia nowych terenów. Bardzo ważnymi informacjami dla przyszłości nowego regionu miały stać się wyniki wstępnych poszukiwań bogactw naturalnych, w tym złota i srebra. Jedną z najważniejszych ekspedycji, dostarczających dużej ilości informacji, była wyprawa dowodzona przez przyjaciela prezydenta, Meriwethera Lewisa oraz Williama Clarka. Spośród innych tylko ta ekspedycja spełniała dodatkową tajną misję. Jej ukrywanym celem było wytyczenie szlaku dla przyszłych osadników co było częścią planu zasiedlenia obszaru sięgającego aż do Oceanu Spokojnego. Do leżącego u celu wyprawy Oregon, graniczącego z dużo ważniejsząniejszą w przyszłych zamierzeniach Californią, wyprawa dotarła w grudniu 1805 roku. Tajność misji powodowana była tym, że dotyczyła planów ściśle związanych z terenami nie będącymi jeszcze w granicach Stanów Zjednoczonych. Przedwczesne ujawnienie tych zamiarów mogło sprowokować konflikty z Meksykiem i Anglią. W ślad za oficjalnymi ekspedycjami, na zachód wyruszyły prywatne grupy poszukiwaczy złota i bogactw naturalnych. Do działających na własną rękę ludzi dołączyły duże firmy. Wysyłały one swych przedstawicieli i opłacały miejscowych przewodników, których zadzaniem było rozpoznanie nieznanych terenów i określenie ich przydatności dla różnych celów. W przeciwieństwie do oficjalnych wypraw ludzie ci nie działali na rzecz rządu USA, dzięki czemu istniejące granice nie stanowiły dla nich przeszkody. Taka działalność bardzo przyczyniła się do poznania i wstępnego sporządzenia dokumentacji o nowych terenach Stanów Zjednoczonych i obszarach leżących poza granicami. Członkowie ekspedycji, poszukiwacze i traperzy donosili o dzikich cudownych krajobrazach, rzadko gdzie indziej spotykanym pięknie przyrody i przedziwnych zjawiskach zaobserwowanych na trasach wędrówek. To właśnie dzięki traperom polującym na bobry odkryte zostały najpiękniejsze zakątki gdzie w późniejszych latach założone zostały słynne parki narodowe Yellowstone i Grand Teton.
W tym samym czasie kiedy dokonywano pierwszych odkryć i przecierano szlaki na nowych zachodnich terenach, na wschdzie kraju trwał nieustanny zabór indiańskich ziem. W większości zamieszkiwały je plemiona prowadzące osiadły tryb życia, dlatego ich przywiązanie do ziemi ojców było dużo większe niż u ludów koczowniczych. Włąśnie dlatego do roku 1830 wielokrotnie dochodziło do starć i wojen indiańsko-amerykańskich. Finałem tego konfliktu było wysiedlenie ważniejszych plemion poza rzekę Mississippi. Najwięcej Indian z okolic o umiarkowanym klimacie i czterech porach roku, trafiło do gorącej, południowej Oklahomy. Indianie z rejonu Wielkich Jezior, w tym liczny lud Lakota (Sioux), został wypchnięty aż do dzisiejszej Dakoty, Wyoming i do Montany. Dla złagodzenia narastających konflktów, rząd USA zawarł w 1834 roku na traktat przyznający Indianom mało jeszcze rozpoznane ziemie na zachód od Mississippi River. Przy podejmowaniu tej decyzji w dużym stopniu odegrały rolę informacje przekazywane przez członków rozpoznawczych wypraw. W tych pierwszych relacjach nie dopatrzono się żadnych nadzwyczajnych walorów przyznanej Indianom ziemi. Odległe dzikie tereny, chociaż piękne co podkreślali odkrywcy, wydawały się zupełnie bezwartościowe dla przyszłego osadnictwa. Jedyne co zauważali wszyscy to olbrzymie połacie rolniczj ziemi ale tej, póki co, nie brakowało jeszcze na wschodzie kraju. Podpisując traktat rząd bardzo ograniczył możliwości rozwoju i szybkiego zagospodarowania obszaru byłej Luizjany, chociaż z pewnością takie plany zostały opracowane le na razie odłożone na później.
Potężna rzeka Mississippi stała się granicą, za którą rozciągał się mało jeszcze znany Dziki Zachód. Ważnym punktem zapisanym w traktacie z 1834 roku okazał się paragraf regulujący zasady handlu z Indianami. Mając możliwość sprzedawania skór i prowadzenia wymiany handlowej z białymi, Siouxowie pozwolili na wybudowanie za ,"nieprzekraczalną granicą” Mississippi River osady mającej służyć jako centrum handlowe. Z prywatnej inicjatywy, w samym sercu indiańskiego terytorium, u zbiegu rzek Laramie i North Platte zbudowano warowną osadę. Trudno uwierzyć, żeby rząd nie uczestniczył w planie, maskowanym rzekomym prywatnym charakterem przedsięwzięcia. Od ponad 30 lat istniał przecież wytyczony przez Lewisa i Clarka Szlak Oregoński prowadzący z Indepedence w okolicy Saint Louis do Fort Vancouver w Oregon. Szlak mający odegrać kluczową rolę w kolonizacji Zachodu liczył 3,200 km i prawie całkowicie przechodził przez indiańskie terytoria. Przez ponad 10 lat osada Laramie faktycznie pełniła rolę punktu wymiany handlowej, ale gdy na Szlaku Oregońskim coraz częściej zaczęły pojawiać się długie karawany pionierskich wozów, rząd Stanów Zjednoczonych odkupił w 1846 roku osadę i przemienił ją w warowny fort. Stacjonujące w Forcie Laramie oddziały kawalerii miały przeciwdziałać wzmagającym się atakom Indian na kolumny białych osadników. Dodajmy: pojawiających się coraz tłumniej na terytorium Indian, poza "niepprzekraczalną" granica rzeki Mississippi.
Po zakończeniu zwycięskiej wojny z Meksykiem w 1848, Stany Zjednoczone uzyskały nowe ogromne obszary na zachodzie i na południu. "Dziki Zachód” powiększył się o tereny dzisiejszej Arizony, Colorado, New Mexico i Utah i zawierał teraz też ziemie poza Rocky Mountains. Razem z nowymi terenami,, pod amerykańską administrację trafiły kolejne plemiona indiańskie. Konflikty Indian z napływającymi osadnikami ze wschodu występowały teraz na dużo większych obszarach. Uzyskany dostęp do najcenniejszej ze wszystkich Californii, zdecydowanie wpłynął na zainteresowanie osadnictwem na zachodnim wybrzeżu, głównie wśród najświeżswzych imigrantów przybywających z Europy. Zanim jednak pionierskie kolumny zaczęły sięgać tak daleko, od wielu już lat osadnicy stale przekraczali Mississippi River będącą bramą do Dzikiego Zachodu i osiedlali się na rozległych preriach Wielkich Równin. Mimo, że biali nagminnie wkraczali na przyznane traktatem Indianom ziemie, w pierwszych latach stosunki z rdzenną ludnością układały się względnie dobrze. Obie strony czerpały wymierne korzyści z bliskiego sąsiedztwa. Indianie dostarczali skór i futer kupując w zamian podstawowe towary przemysłowe. Coraz częściej jednak sięgali po whiskey i po broń. Rosnący napływ utrzymujących się z rolnictwa i hodowli osadników zwiększył zapotrzebowanie na rolnicze tereny, a te zajęte były przez olbrzymie stada bizonów. Bezużyteczne dla białej ludności zwierzęta były podstawą egzystencji Indian. Koczownicze plemiona niezmiennie od setek lat stale przemieszczały się za wielkimi stadami. Taki tryb życia sprawiał, że u Indian nie istniało pojęcie granic a to z kolei prowadziło do odwiecznych wojen między nimi. To ogromne uzależnienie koczowników z Wielkich Równin od bizonów zostało natychmiast zauważone przez białych. Szybko i bezwzględnie wykorzystali oni istniejącą sytuację w walce o rozległe tereny Dzikiego Zachodu. Pojawiły się pomysły bezlitosnej likwidacji bizonów co miało zmusić tubylczą ludność do porzucenia prerii i szukania zwierzyny dalej na zachodzie. Wyniszczające polowania na te dzikie zwierzęta, będące realizacją planu generała Sheridana, stanowiły jeden z etapów wypierania rdzennej ludności w czasie zdobywania Dzikiego Zachodu. Amerykański rząd z oczywistych względów wspierał osadnictwo na nowych obszarach, zdając sobie doskonale sprawę ze zbliżających się nieuchronnie konfliktów.
Widząc niebezpieczeństwo i próbując temu zaradzić włądze USA rozpoczęty negocjacje nowych traktatów z Indianami, próbując jednocześnie drastycznie ograniczyć przyznane im wcześniej tereny. Wielokrotnie Indianie, kuszeni prezentami i obietnicami, decydowali się na sprzedaż ziemi, która sama w sobie nie miała dla nich żadnej wartości. Dużą wagę przywiązywali jedynie do terenów łowieckich i miejsc mających znaczenie dla ich religii, dlategfo prawie zawsze po podpisaniu nowego traktatu , nawet najbardziej niekorzystnego, świętowali to wydarzenie jako wielki sukces. Ach, ci głupi biali, znowu dali się wyprowadzić w pole i kupili od nas coś, czego przecież nie miożna sprzedać. Większość Indian uważała, że do człowieka może należeć tylko to co można przenieść, czyli ruchomości. Żaden człowiek nie może kupić ani sprzedać ziemi, powietrza, wody w rzekach i jeziorach, słońca anii chmur, to przecież absurd. Jak można być takim głupcem? Niestety, Indianie mymili się bardzo, zresztą nie tylko oni. Jeszcze na początku XX wiek większość ludzi nie uwierzyłaby, że sto lat później woda w plastikowych butelkach stanie się miliardowym interesem wielkich międzynarodowych korporacji.
W połowie XIX wieku, w czasie nasilenia się osadnictwa i migracji na zachód stosunki amerykańsko-indiańskie uległy znacznemu pogorszeniu. W znacznym stopniu winę za to ponosili biali łamiący podpisane umowy i traktaty. Dawno już odsunięci od Mississippi i stale wyganiani ze swych ziem, Indianie rozpoczęli krwawe ataki na podążające Szlakiem Oregońskim kolumny osadników. Stacjonujące w fortach oddziały kawalerii nie były w stanie zapewnić całkowitej ochrony coraz liczniejszym karawanom. Na przeważającej części szlaku, którego pokonanie trwało co najmniej 6 miesięcy i to przy najbardziej sptzyjających warunkach i przy dobrej pogodzie. Pionierzy byhli zdani wyłącznie na siebie. W częstych potyczkach z indiańskimi wojownikami nie byli jednak zupełnie bezsilni. Skuteczność obrony zdecydowanie podniosła się po opracowaniu specjalnej taktyki przewidującej wykorzystanie wozów. Ustawiane w okrąg wystarczająco dobrze osłaniały zaatakowanych, co umożliwiało długotrwałą skuteczną obronę. W późniejszym czasie bardzo pomocne w odpieraniu ataków okazały się nowe karabiny firmy Springfield-Allin, których załadowanie trwało zaledwie kilku sekund. Poprzednie modele były ładowywane przez lufę co zabierało dość dużo czasu. Mankament tych starszych karabinów wykorzystywali Indianie stosując wypracowany przez siebie specjalny rodzaj walki. Wyczekiwali oni na oddanie pierwszej salwy przez broniących się, po czym błyskawicznie ruszali do ataku. Wiedzieli, że do następnej salwy mają sporo czasu aż broń zostanie powtórnie przeładowana.
Pomimo powtarzających się ataków Indian, coraz liczniejsze zastępy osadników wciąż wędrowały na zachód. W 1849 roku w okolicach San Francisco i w górach Sierra Madre na pograniczu Californi i Nevady odkryto pokłady złota. Spowodowało to największy wzrost liczby nowych osadników w całej historii osadnictwa pomiędzy Mississippi a Californią. Wymykające się spod kontroli zdobywanie Dzikiego Zachodu spowodowane kalifornijską ,Gorączką Złota wymagało nowych rozwiązań. W 1851 roku pełnomocnik amerykańskiego rządu David Mitchell zaprosił na rozmowy do Fortu Laramie przywódców plemion z północnych prerii. W czasie rokowań zaproponował im podpisanie układu, w którym za coroczną pensję w pieniądzach i w naturze, Indianie zaprzestaliby ataków na podążających Szlakiem Oregońskim osadników. Obowiązujący przez 55 lat traktat został podpisany przez wodza Sioux ze szczepu Brule, Zwycięskiego Niedźwiedzia. Został on wybrany na czas trwania rozmów jako reprezentant Indian z Wielkich Równin. Trasa Oregońska została otwarta lecz już w 1854 roku układ został zerwany i to za przyczyną białych. Sprowokował to młody oficer Grattan, który z powodu oskarżeń Indian o kradzież bydła osadnikom zaatakował obozowisko Brule, szczepu Sioux najwierniej dotrzymującego podpisanych porozumień. W czasie tego ataku z rąk żołnierzy zginął wódz Zwycięski Niedźwiedź oraz wielu bezbronnych członków jego plemienia. Wioska Brule została całkowicie zniszczona. Zaskoczeni Indianie ochłonęli jednak z szoku i zebrawszy pozostałych wojowników rzucili się do walki. W czasie kontrataku Siouxów odział porucznika Grattana został doszczętnie zniszczony. Poza zerwaniem układu z 1851 roku wydarzenie to zapoczątkowało wielką wojnę prowadzoną przez plemiona Sioux, Cheyenne, Arapaho i Crow na północnych preriach Dzikiego Zachodu. Stało się jasne, że aby zapewnić dotychczasowy przepływ migrującej ludności należało zwiększyć wojskową obecność wzdłuż wędrownych szlaków. Zapadły decyzje o wybudowaniu na trasie do Oregon jeszcze kilku nowych fortów. Powstały w ten sposób Fort Phil Kearny, Fort C. F. Smith i Fort Reno. Wzmocnionych też zostało wiele warownych osad służących od lat za punkty wymiany handlowej z Indianami. Zakończenie Wojny Secesyjnej w 1865 roku i olbrzymie rzesze zwolnionych z wojska mężczyzn z obu walczącycch armii, wzmogło falę migracji na Zachód. Dodatkowo całkowicie zmienił się obraz Dzikiego Zachodu. Odkrycie złota w Górach Skalistych zaowocowało budową setek nowych osad i górniczych miasteczek. Bywały miejsca gdzie w ciągu roku osiedlało się aż sześć, siedem a nawet osiem tysięcy ludzi. To właśnie wtedy na mapie Colorado pojawiło się Denver i Colorado Springs oraz dziesiątki innych w górach i na pograniczu z Utah i Wyoming.
Szlak Oregoński przestał w międzyczasie być jedyną trasą do Californii. Od 1861 roku przetarty został drugi obok Oregońskiego szlak przecinający indiańskie terytoria. Trasa ta zwana Bozeman Trail prowadziła z południa na północ do złotonośnych rejonów Montany. Wkrótce, dotarła tu również kolej. Wykorzystywanie tej drogi przez białych osadników szczególnie drażniło indian z plemion Sioux, Crow, Black Feet i Arapaho. Atakowali oni bezustannie karawany wozów, linie kolejowe a nawet wojskowe forty. Czołową rolę w tej indiańsko-amerykańskiej wojnie odgrywał wódz Red Cloud. To on doprowadził do masakry całego oddziału żołnierzy z Fortu Kearny. W otwartej walce zginęło ponad 80 kawalerzystów i ich dowódca kapitan Fetterman. Red Cloud zdołał skupić wokół siebie ponad 3,000 wojowników. Stopniowo przyłączali się do niego inni wodzowie, tacy jak Sitting Bull i młody Crazy Horse. Słabo uzbrojeni Indianie ponosili w walkach olbrzymie straty. Nawet w zwycięskich bitwach częstokroć tracili więcej wojowników niż wynosiły straty w amerykańskich oddziałach.
Ofiary wśród amerykańskich żołnierzy oraz znaczne straty ponoszone przez kolej i osadników zwróciły uwagę rządu na konieczność rozwiązania problemu Indian i zaprowadzenia pokoju. Dla funkcjonowania drogi łączącej Fort Laramie z Montaną potrzebne były układy z Indianami zamieszkującymi północne rejony zwane Krainą Powder River. Na rokowania do Fortu Laramie zaproszono wodzów z okolicznych plemion. Przybywali oni dość chętnie w towarzystwie współplemieńców wabieni obietnicą otrzymania prezentów. Obdarowani tytoniem, beczułkami whiskey i innymi drobiazgami łatwo godzili się na propozycje białych. O ile rządowym emisariuszom udało się zawrzeć wiele porozumień z pojedyńczymi szczepami, to nie miały one większego znaczenia, bo nie podpisał ich żaden z wielkich wodzów a w tym najważniejszy z nich - Czerwona Chmura. Red Cloud nie przybywał nawet na rokowania stawiając warunek usunięcie wcześniej wszystkich oddziałów wojskowych z Powder River. Prowadzona przez niego wojna nazwana Wojną Czerwonej Chmury, praktycznie uniemożliwiała przejście szlakiem Bozemana. Po nieudanych próbach podpisania układu w 1866 roku i kolejnych stratach ponoszonych przez wojsko i osadników rząd zaczął wykazywać zniecierpliwienie. Szczególnie duże wrażenie sprawiła masakra odziału kapitana Fettermana. Była to druga porażka w historii amerykańskiej armii w której zginęli wszyscy żołnierze. Klęska ta oraz wykolejanie pociągów Union Pacific i zabójstwa podróżnych, skłoniło władze w Waszyngtonie do znacznych ustępstw. W 1869 roku podpisany został w Forcie Laramie traktat przyznający Indianom tereny na zachód od Missouri River, góry Black Hills i krainę Powder River. Armia USA opuściła forty Kearny, Reno i Laramie a Indianie podzielili między siebie zaszczyt ich spalenia. Oznaczało to ostateczne zamknięcie Bozeman Trail i wycofanie się Indian na przyznane traktatem ziemie. Następne lata pokazały, że podobnie poprzednie tak i ten traktat został zerwany przez rząd. Zdobywanie Dzikiego Zachodu i odkrywanie tajemnic nie do końca jeszcze poznanego rejonu nie sprzyjało stabilizacji i prowadziło do częstych zmian wcześniejszych ustaleń. Tak też się stało z zawartym w 1869 roku traktatem. Kiedy kilka lat później odkryto złoto w górach Black Hills, nic nie mogło powstrzymać napływu osadników do świętego miejsca Siouxów. Po nieudanych próbach odkupienia od nich Czarnych Wzgórz, po raz kolejny Indianie zostali siłą wyrzuceni z przyznanych im traktatem terenów. Zdarzenie to stało się bezpośrednią przyczyną buntu i wyjścia Indian poza tereny rezerwatów. Konflikt zakończył się słynną bitwą nad Little Bighorn River, w której zjednoczone siły plemion Cheyenne i Sioux dowodzone przez wodza Sitting Bulla, pokonały kawalerię generała Custera. Po tej bitwie Indianie wrócili do rezerwatów, spora część uciełai do Canady. Indianie nie podejmowali już więcej walk z amerykańską armią. Tragicznym końcem jakiejkolwiek formy oporu ze strony Indian była masakra indiańskiej wioski pod Wounded Knee. Ta bezlitosna masakra zakończyła okres wojen indiańsko-amerykańskich na Dzikim Zachodzie.
Zdobywanie Dzikiego Zachodu to nie tylko okres konfliktów z rdzenną ludnością. Migracja na zachód w poszukiwaniu miejsc na osiedlenie się i uprawę roli i to spowodowane gorączką złota, przyczyniło się do zasiedlenia i rozwoju nieznanego regionu. W szybkim tempie powstawały osady górnicze, wyrastały kolejowe stacje i miasteczka, przybywało rolniczych terenów, na których rozrastały się farmy. Osiedlali się tutaj ludzie różnych narodowości i zawodów. Za traperami i górnikami przybywali kupcy i rzemieślnicy, bankierzy i wydawcy gazet. Za nimi przyciągnęli gangsterzy, prostytutki i oszuści. Wszyscy oni dostrzegali swoją wielką szansę w osiedleniu się na nowych dziewiczych terenach. Powstała specyficzna subkultura mieszkańców Dzikiego Zachodu. Był to ostatni region w Stanach Zjednoczonych, "frontier", gdzie jeszcze przez wiele lat obowiązywało niepisane prawo silneijszego albo linczu, a konflikty i spory często rozwiązywano za pomocą rewolweru. Bohaterami stawali się zwykli rewolwerowcy i przestępcy, o których do dnia dzisiejszego krążą legendy. Duch Dzikiego Zachodu przetrwał do dzisiaj w licznych pamiątkach z tego okresu oraz w modzie i zwyczajach mieszkańców calego tego regionu.