Strach w Gainesville map1 map2 map5

Saturday, Apr 27th

Strach w Gainesville


Pogoda w Gainsville tuż przed końcem wakacji 1990 roku była wyjątkowo łaskawa. Temperatury oscylowały pomiędzy 75 a 90 stopni Fahrenheita w ciągu dnia i spadały do 60, 70 w nocy, co było rzadkością na Florydzie w samym środku lata. Nawet deszcze i częste o tej porze średnie i duże trąby powietrzne ominęły stan i nic nie mąciło atmosfery wypoczynku i kończącej się nieuchronnie, ale trwającej jeszcze, letniej kanikuły. Miasto wracało do powakacyjnej normalności a kampusy licznych college'ów i uniwersytetu zapełniały się szybko powracającymi i nowymi studentami.


Gainesville Memorial. Zdjęcie: Archiwum


Prawdziwy strach - paraliżujący i wszechogarniający - spadł na ludzi we wtorek po południu 26 sierpnia 1990 roku, tuż przed rozpoczęciem nowego roku akademickiego, kiedy zaalarmowana przez zmartwioną z braku kontaktu z córką matkę jednej z nowych studentek uniwersytetu, policja otworzyła drzwi do mieszkania numer 113 w kompleksie mieszkalnym w Williamsburg Village. Znaleziono tam zwłoki dwóch studentek Uniwersytetu Florydzkiego, które właśnie miały rozpocząć pierwszy rok studiów. 18-letnia Sonja Larson i 17-letnia Christina Powell zostały zgwałcone i zamordowane w wyjątkowo okrutny sposób myśliwskim nożem albo brzytwą. Ich dziwacznie pokaleczone ciała morderca dokładnie wymył z jakichkolwiek śladów krwi i ustawił w upiornych, surrealistycznych i wyzywająco erotycznych pozycjach. Patolodzy ustalili, że obie zbrodnie zostały dokonane dwa dni wcześniej, w nocy 24 sierpnia. Chociaż władze nie podały zbyt wielu szczegółów tych przerażających mordów, ludzie wiedzieli, że doszło do straszliwej zbrodni i wszyscy w mieście czuli nie tylko strach i nienawiść do zabójcy, czuli też zdenerwowanie, które udzielało się każdemu. Życie na jakiś czas prawie całkiem zamarło i nikt nie mógł uwierzyć w to co się stało.

Współczesna kryminalistyka nie zna przypadków równie przerażających zbrodni jak te, które popełniono na kampusie Uniwersytetu Florydy w Gainsville.

Tego samego dnia, w innym kompleksie mieszkalnym znaleziono zwłoki 18-letniej uczennicy Santa Fe College, Christy Hoyt, a dzień póżniej na kampusie, czwartej i piątej ofiary tajemniczego maniaka: studentów uniwersytetu, 23-letniego Manuela Taboady i jego dziewczyny, również 23-letniej, Tracy Paules. Wszystkie dziewczyny zostały zgwałcone, a ich ciała morderca ustawił w dziwnych, mających coś oznaczać pozycjach. Lokalne dzienniki telewizyjne i wszystkie gazety na Florydzie pisały tylko o zbrodniach w Gainesville.

W Gainesville znajduje się jeden z najbardziej otwartych i postępowych kampusów uniwersyteckich w Ameryce. Słoneczny raj, w którym studenci przychodzą na zajęcia w szortach, obcisłych podkoszulkach, mini spódniczkach albo w kolorowych stanikach zamiast bluzek i gdzie pokoje są koedukacyjne. Miasto znajduje się na liście najprzyjemniejszych miejsc w USA, z mnóstwem atrakcji i rozrywek. Przyciąga nie tylko wakacjuszy i studentów, ale również przenoszących się tu na stałe ludzi ze wszystkich rejonów kraju. Głównymi atutami są łagodny atlantycki klimat, dużo łagodniejszy niż na południu stanu, plaże, brak tłumów turystów jak w Orlando albo w Miami, oraz młodzieńczy luz i wigor miasta uniwersyteckiego.

W ciągu zaledwie 72 godzin od znalezienia pierwszych ciał pod koniec lata 1990 roku, to położone w sielskiej scenerii jezior i zalewów miasto parków, ogrodów i wspaniałej zieleni, stało się miejscem jednego z największych w historii Ameryki polowań na człowieka. 135 tysięcy mieszkańców zamarło z przerażenia, pozamykano lokale i bary, a wesołość i atmosfera młodzieńczego luzu ustąpiły miejsca trwodze. Pod koniec tygodnia, kiedy dziesiątki przytulnych parków, kluby i place rozbrzmiewają normalnie tysiącem młodych głosów, muzyką i rozmowami zakochanych, jedyną oznaką życia w mieście były tylko wzmocnione patrole policyjne.

Władze uniwersytetu podały wiadomość, że są zdecydowaner zamknąć uczelnię. Jej prezydent, John Lombardi, któremu zaproponoano stanowisko w nadziei, że zdoła uporządkować fatalną sytuację finansową uniwersytetu, ostatnie wydarzenia nazwał "prawdziwą katastrofą". Morderstwa w Gainesville nie trafiły na okładki wielkich pism amerykańskich na drugi dzień tylko dlatego, że dziennikarze byli pochłonięci wojną w Zatoce i Saddamem Husseinem, lecz dla tych, którzy wiedzieli o serii brutalnych zabójstw, prawdziwy horror był tu, na miejscu. Ich szczegóły przyprawiły tych, którzy pracowali nad ich rozwikłaniem, o słabość i zawrót głowy.

Miasto zostało sparaliżowane strachem. Kampus zamknięto, a na niebie pojawiły się policyjne helikoptery. 34 tysiące studentów uniwersytetu zaszyło się w szczelnie pozamykanych pokojach, niektórzy wyjechali tymczasowo do domów, wielu nigdy już nie wróciło do Gainesville. Inni pokupili kije baseballowe i noże, w mieście zabrakło zamków do drzwi, a sprzedaż broni palnej przekroczyła wielokrotnie wszystkie statystyki. Studenci spali po kilkunastu w jednym pokoju, na zmianę, pilnując się nawzajem. Akademiki pozatrudniały firmy ochroniarskie na cały etat, ludzie nie otwierali okien ani drzwi nikomu i dusili się w zabarykadowanych mieszkaniach.

- Nie ma słów, którymi można opisać ten strach - mówi Jane Hamby z Pomona Park na Florydzie, matka jednego ze studentów mieszkającego wtedy w tym samym kompleksie. - Nie wiedzieliśmy jaki będzie następny ruch tego bandyty, ale wszyscy rodzice, którzy zdołali się szybko skontaktować ze swoimi dziećmi, wywieźli je z Gainesville.

Sonja Larson i Christina Powell wprowadziły się do kompleksu Williamsburg przed 20 sierpnia 1990 roku. Jeszcze jedna dziewczyna miała zamieszkać z nimi nieco później. Znajomi i przyjaciele, wszyscy bez wyjątku, wypowiadali sie o nich w samych tylko pozytywach: mądre, ładne, miłe. Dziewczyny rozmawiały ze swoimi rodzicami po raz ostatni w czwartek, 23 sierpnia. Ostatnie dźwięki dochodzące z ich mieszkania słyszano w piątek. Tego dnia mieszkaniec przyległego pokoju słyszał piosenkę Gerrge Mitchella i odgłosy stukania. Potem była już tylko cisza, aż do niedzieli po południu, kiedy zaniepokojeni milczeniem swoich córek rodzice zaalarmowali policję.

Dozorca kompleksu podał policjantom klucze od mieszkania Sonji i Christiny i wraz z nimi i z czwórką rodziców poszedł na pierwsze piętro. Drzwi były zamknięte, jeden z policjantów otworzył je więc otrzymanym od dozorcy kluczerm i wszyscy weszli do środka. Jeden rzut oka pozwolił zrozumieć co zaszlo. Obaj policjanci, prawie obezwładnieni tym co zobaczyli, odwrócili się natychmiast wypychając rodziców i docorcę na korytarz i zatrzaskując za sobą drzwi.

Porucznik Sadie Darnell, weteranka policji w Gainesville z 12-letnim stażem, wspomina:
- To było o zmierzchu. Właściwie nie miałam jeszcze wtedy pojęcia co się tam stało. Pojechałam na miejsce zbrodni, rutynowo...
Policjantka wyciera oczy i kontynuuje:
- Weszłam i natychmiast wyszłam stamtąd. Nie wiem jak długo tam byłam, może minutę, może dziesięć - jej głos załamuje sie na chwilę.
- Widziałam wiele zbrodni. Widziałam ofiary strzelanin, wiele razy. Widziałam najstraszniejsze sceny, zamordowane dzieci, nawet dwu-, trzy-letnie. Myślałam, że się rozchoruję. Jeszcze ten zapach, w mieszkaniu było gorąco i duszno, niewietrzone... Wiele rzeczy działo się wtedy we mnie.

*

To bylo w niedzielę. Tego samego popołudnia Christa Hoyt nie pojawiła się w pracy w biurze szeryfa powiatu Alachua, gdzie pracowała na pół etatu jako telefonistka. Christa była wyjątkowo inteligentną i odpowiedziałną 18-letnią dziewczyną. Wszyscy ją lubili, była ładna i miła, nigdy nie miała z nikim żadnych konfliktów. Miała właśnie rozpocząć naukę w Santa Fe College w Gainesville. W sobotę po południu grała z kolegami w tenisa, później wróciła do swojego małego mieszkanka w bliźniaku przy końcu 24 Avenue, spokojnej ulicy ocienionej gęsto rosnącymi drzewami, jak w parku. Kiedy Hoyt nie zjawiła się na swojej nocnej zmianie, szeryf wysłał do jej mieszkania policyjny wóz patrolowy. Kilkanaście minut później, zaraz po pierwszej nad ranem, policjant z patrolu Keith O'Hara wezwał posiłki.

Porucznik Spencer Mann jest byłym reporterem. Pracuje w biurze szeryfa powiatu Alachua od ośmiu lat. W mieszkaniu przy 24 Avenue spędził 6 godzin.
- Coś dziwnego wyczuwało się na miejscu zbrodni. Christa zginęła w jakichś dziwacznych okolicznościach, nigdy czegoś podobnego nie widziałem, nie umiem nawet dokładnie powiedzieć co poruszyło mnie najmocniej. Poza oczywiście samym okrucieństwem zbrodniarza. Czuło się coś strasznego. Byłem przygotowany na coś wstrętnego, ale przygotowany do pewnego stopnia...

Zbrodniarz, który straszliwie pokaleczył zwłoki Sonji Larsen i Christiny Powell w piątek w nocy, zakradł się do mieszkania Christy Hoyt chyba przed południem w niedzielę, wtedy kiedy była z kolegami na pobliskim korcie tenisowym. Pociął ją ostrym nożem lub brzytwą, rozebrał i przykleił do krzesła plastikowa taśmą. Stosując jakąś szczególną kolejność, pchnął ją wielokrotnie nożem i rozciął od kości łonowej aż po mostek. Odciął jej sutki, które ułożył na łóżku, a na koniec odciął jej głowę i umieścił ją na półce w pewnej odległości od ruiny, którą stworzył, pozując ją tak, jakby spoglądała na swoje własne zmasakrowane ciało. Na tej samej półce ustawił też lustro, potęgując grozę i nieludzki charakter tej sceny. Drugie lustro umieszczone zostało przy oknie, tak aby ktoś przechodzący przypadkowo pod domem mógł nagle zobaczyć cały horror wewnątrz. Wysprzątał następnie całe mieszkanie i dokładnie umył zwłoki środkiem do mycia naczyń. Zmył nie tylko jakiekolwiek ślady własnej obecności - pot, włosy, odciski palców - ale także jakiekolwiek ślady krwi Christy Hoyt, co nadawało zwłokom jakiegoś wręcz groteskowego wyglądu. Straszliwa groza tej niewyobrażalnej zbrodni w połączeniu z zaskakującym brakiem nawet najmniejszych sladów krwi. Zabójca najprawdopodobniej użył higroskopijnej szmatki, jakich używają kierowcy do zbierania resztek wilgoci z umytego auta.

Tak samo jak Powell i Larsen, morderca upozował zwłoki Hoyt w jakiś szczególnie perwersyjny sposób, eksponując jej narządy płciowe. Podobnie jak w przypadku morderstw w mieszkaniu pod numerem 113, otoczenie, "dekoracje", układ zwłok i dodatkowych elementów - zwykłych artykułów codziennego użytku - w mieszkaniu Christy Hoyt, sprawiały wrażenie nierzeczywistego, nieludzkiego przedstawienia, spektaklu, happeningu. W całej tej straszliwej scenie było coś sztucznego, jakby zwłoki młodych kobiet były zaledwie manekinami w jakiejś upiornej scenografii.

Prowadzący śledztwo nie zgodzili się na ujawnienie szczegółów na temat ułożenia ciał, ani żadnych innych faktów mogących utrudnić śledztwo. Porucznik Darnell, spytana o ocenę ułożenia zwłok i zaskoczenie jakie ono wywołało w skali jeden do dziesięć, odparła:
- Cztery.
- Wiedziałem już co się stało w Williamsburg - mówi porucznuk Mann - ale nie wiedziałem nic o nowej zbrodni, poza tym, że w obu przypadkach było wiele podobieństw. Ale nie miałem pojęcia, że może to być aż takie paskudne.
Odchyla się do tyłu w swoim bujanym fotelu i zaczyna bębnić palcami po brzegu biurka.
- Cała scena była dziwna. Nieprawdopodobne. To jest wyraz jaki przychodzi mi do głowy. I mówiąc "nieprawdopodobne", mam na myśli inne niż cokolwiek co widziałem w swoim życiu, choć widziałem wiele morderstw. Po prostu nieprawdopodobne, że człowiek - czy ludzie, w ogóle ludzie - są w stanie popełnić coś takiego.

*

Osobą odpowiedzialną za zebranie dowodów w sprawach takich jak ta, jest 48-letni detektyw, kapitan Ward, którego 24-letnia służba śledcza w Gainesville Police Department przyniosla mu nie lada reputację. Ward rozwiązał wiele niesłychanych zbrodni. Niektóre bywają naprawdę niezwykłe w tej części Florydy. Oprócz przypadku Teda Bundy, który bestialsko zamordował trzy młode studentki w Tallahassee, okolica była świadkiem wielu innych, nie mniej zadziwiających i trudnych do rozwikłania zbrodni. Ward rozwiązał zagadki wszystkich tych zabójstw i przestępstw w swojej 24-letniej karierze, lecz to co odkryto w Williamsburg przyćmiło wszystko z czym detektyw miał kiedykolwiek do czynienia. Jeśli nie w ilości ofiar, to na pewno stylem.

- Byłem poza miastem w tym czasie i kiedy wróciłem do Gainesville, pojechałem prosto na miejsce zbrodni - mówi Ward. Dodaje, że śpi przeważnie trzy godziny na dobę, z całą pewnością tak zresztą wygląda. Jego żona, oprócz zamków w drzwiach, podkłada jeszcze krzesło klinując klamkę kiedy idzie spać. Pod poduszką zawsze trzyma Magnum 44.
- W niedzielę wiedziałem, że mamy bardzo niezwykłą sytuację. Wiedziałem też, że na pewno to nie ustanie. Nie przypuszczaliśmy tylko, że wszystko zacznie się dziać tak szybko.

We wtorek rano o 8:35 najgorsze przypuszczenia kapitana Warda sprawdziły się, kiedy inny dozorca otworzył kolejne mieszkanie niedaleko dwóch poprzednich, i gdzie znaleziono dwa kolejne ciała. Dwie osoby zginęły od wielokrotnych, głębokich ran kłutych i podobnie jak w przypadku poprzednich zbrodni, morderca dostał się do mieszkania siłą. Policja ujawniła jednak jeden, niezwykle ważny fakt odróżniający ostatnią zbrodnię od wszystkich poprzednich. Jedną z ofiar była młoda dziewczyna Tracy Paules, drugą - jej narzeczony, 200-funtowy, młody, zdrowy i silny mężczyzna, były zawodnik football'u i wykidajło w nocnym barze, Manuel Taboada.

Możliwość uczestnictwa w zbrodni więcej niż jednego zabójcy, natychmiast stała się najbardziej prawdopodobną teorią. Logika wydawała się nieubłagana. Ofiary zginęły od noża i choć Manuel został zaatakowany w łóżku - najpewniej we śnie - wydawało się nieprawdopodobne aby po pierwszym ciosie, rzadko śmiertelnym, nie próbował się bronić. Morderca musiał przecież unieszkodliwić i zabić dwie ofiary, nie mógł tego zrobić jednocześnie. Bez względu jednak na liczbę zabójców, wraz z morderstwami numer 4 i 5 stalo się jasne, że ofiary są całkowicie przypadkowe. Było też oczywiste, że zbrodnie, z którymi mieli do czynienia śledczy - wyraźnie dokładnie i szczegółowo zaplanowane i przygotowane - świadczyły o jakiejś niezwykłej, diabolicznej inteligencji zbrodniarza, z jakim nikt nigdy wcześniej się nie zetknął. Pomimo perwersyjnie erotycznego upozowania zwłok, teraz, po morderstwie Manuela Taboady, było jasne, że nie były to z całą pewnością zbrodnie dokonane przez zboczeńca na tle seksualnym, albo przez szaleńca.Wszystkie morderstwa sprawiały wrażenie, że zabójcy chodzi o coś więcej, o coś innego i że nie samo zadanie komuś śmierci jest ważne. Wydawało się, że jego działanie było raczej swego rodzaju upiornym i makabrycznym przekazem. Poza tym, że wszystkie ofiary były białe i były studentami w Gainesville, nie istnały między nimim żadne inne związki.

*

Na podstawie znanych faktów można wysnuć pewne mgliste wnioski na temat umysłu i osobowości zbrodniarza. Prasa nadała mu przezwisko "Gainesville Ripper" - "Rozpruwacz z Gainesville" - ale nie oddaje to w pełni skali jego zbrodni. Nocą pod koniec sierpnia i przez kilka kolejnych nocy, w mieszkaniach Sonji i Christiny, Christy oraz Tracy i Manuela, był ktoś, kogo można tylko scharakteryzować jako bezosobowe Zło, popełniające zbrodnie jakich nikt sobie wcześniej nie wyobrażał, przywodzące na myśl niewidzialnego myśliwego z kosmosu ze słynnego filmu "Predator" z Arnoldem Schwarzeneggerem. Coś dostawało się bez trudu do mieszkań młodych ludzi i siało śmierć przy użyciu ostrza. Używając środków do mycia naczyń, taśmy samoprzylepnej, luster i przypadkowych przedmiotów codziennego użytku, tworzyło koszmarne happeningi i "rzeźby" z okaleczonych ludzkich ciał. Nawet Ted Bundy, którego ilość ofiar i okres działania przyprawiają o zawrót głowy, nie dorównywał swą deprawacją temu, co znaleziono w mieszkaniach studentów w Gainesville. Morderstwa w Gainesville były poza możliwościami zrozumienia, jak spotkanie z jakąś straszliwą, obcą formą życia z innej planety. Jednocześnie było oczywiste, że zbrodni dokonuje człowiek, istota ludzka, z jakąś niesłychaną precyzją i dbałością o detale i o jak najgłębszy wizualny szok.

Aura, atmosfera, o której wspominał porucznik Mann, szybko wydostała się z Gainesville, kiedy dziennikarze poprzez satelitarne złącza pośpieszyli z tą wywołującą zgrozę wiadomością w świat. Wielką czcionką pisano we wszystkich gazetach w głębi kraju, że w Gainesville grasuje coś strasznego. To właśnie wtedy kapitan Ward powiedział:
- Prawdziwym celem tych zbrodni nie jest zamordowanie ofiary.
Mann myślał podobnie, także dla niego akty maniaka, najwyraźniej pozbawione motywu, były czymś o wiele więcej niż tylko działaniem psychopaty, lub kogoś powodowanego tylko zaburzeniami umysłowymi i seksualnymi.
- To wygląda jak zorganizowana przestępczość, jak mafia, albo działanie diabolicznego artysty. Cała scena zbrodni jest wypowiedzią, która przecież nie musi być ani werbalna ani pisana - mówi Mann. - Ten ktoś nie tyle pragnie popełnić zbrodnię ile zaszokować widownię sposobem, w jaki zbrodni dokonał. Morderstwo nie jest celem, lecz środkiem.

Wrażenie działania szalonego artysty było powszechne. Według wszystkich, którzy widzieli zwłoki, w ułożeniu ciał - pomimo okaleczeń i amputacji - było coś seksualnego, trudnego do wytłumaczenia, ale z całą pownością wyczuwalnego. Zbrodniarz, obok szaleństwa na punkcie estetyki, miał też na pewno jakieś przerażające odchylenia seksualne.

Po kilku tygodniach w Gainesville powstała specjalna grupa zadaniowa złożona z policjantów, deputowanych biura szeryfa, agentów FBI i specjalistów z wielu dziedzin. Dokonano szczegółowych badań mieszkań, w których odkryto zwłoki, oglądnięto każdy milimetr kwadratowy ich powierzchni przy użyciu mikroskopów ultrafioletowych, i nie odkryto absolutnie niczego. Zabójca ani razu przy popełnianiu aż pięciu zabójstw, nie pozostawił na miejscu zbrodni ani jednogo włosa, kropli potu ani odcisku palca. Portret psychologiczny do dziś nie jest spójny, tak naprawdę nie wiadomo nic o jego psychice. Pozostał Wielka Enigmą, Rozpruwaczem z Gainesville. Złem.

Kiedy ucichła już kilkumiesięczna wrzawa reporterów telewizyjnych i dziennikarzy i kiedy okazało się, że żaden z podejrzanych nie jest Złym z Gainesville, miasto powoli wróciło do normy. Studenci i mieszkańcy pochowali w końcu w szafach i kufrach rewolwery i strzelby, których zaraz po morderstwach sprzedano więcej niż w paroletnim okresie poprzedzającym te tragiczne wydarzenia. Znów zaludniły sie skwery i parki, wieczorami ludzie znów chodzą do pubów, coraz częściej można spotkać samotną dziewczynę wracającą z zajęć do domu. Patrolowi modlą się po cichu i odpukują w małe kawałki niemalowanego drewna, które trzymają w kieszeniach. Studenci na kampusie znowu w upalne letnie noce otwierają okna na oścież, wielu nie zamyka nawet drzwi. Ludzie szybko zapominają, choć w rozmowach Zły wraca jeszcze czasem jak ciemna, nieludzka zjawa. Jego cień widzą czasem przerażone nagle jakimś szmerem dziewczęta. Zatrzaskują wtedy gwałotwnie okna i podkładają krzesła pod drzwi.

Ale nic się nie dzieje. Może Zły przeniósł się gdzie indziej? A może nie żyje? Kim był? Co skłoniło go do popełnienia najstraszliwszych zbrodni, jakich dokonał kiedykolwiek seryjny morderca?

Na pytania te nie potrafi odpowiedzieć nikt, poza nim samym, chociaż i to nie jest przecież pewne. Ale w jego strasznej duszy znajduje się być może jakiś strzęp, który pozwoliłby zrozumieć motywy jego postępowania. Może zresztą, gdyby został schwytany, nikt i tak nie byłby w stanie odpowiedzieć na to jedno, zasadnicze pytanie?

Gdzieś ciemnymi uliczkami zarośniętego gęsto starymi drzewami Gainesville chodzi czasem Zły. Może już nigdy nie użyje swoich ostrzy, może jednak przygotowuje właśnie następną sztukę, składającą się z wielu makabrycznych aktów. Miejsce i czas spektaklu nieznane, wie o nim tylko on sam, Zły, snujący się gdzieś pod drzewami i zaglądający w okna swych przyszłych, niemych aktorów.

*    *    *

We wrześniu 1990 roku kiedy powstał artykuł "Strach w Gainesville", wiadomo było tylko jedno: w mieście działał seryjny morderca, który na pewno zaatakuje znowu. Ile ofiar umrze jeszcze z rąk potwora, zanim uda się go schwytać i oddać sprawiedliwości? Po trzech latach wytężonego śledztwa, w którym brało udział kilkaset osób, w tym asów amerykańskiej kryminalistyki, po 675 przesłuchanych i "prześwietlonych" na wszystkie możliwe sposoby podejrzanych i po 18 tysiącach przebadanych w laboratoriach dowodów rzeczowych, wiadomo było tylko jedno: zbrodniarz zamordował pięć osób w Gainesville i najwidoczniej przestał zabijać. Wydawało się, że sprawca makabrycznych morderstw nie zostanie nigdy znaleziony bo albo już nie żyje, albo po prostu przestał mordować, choć to było najmniej prawdowpodobne, bo seryjni mordercy nie przestają zabijać dopóki żyją i są na wolności.


Web Analytics