Krótka historia San Francisco map1 map2 map5

Friday, Mar 28th

Krótka historia San Francisco


Okręty ekspedycji Juana Rodrígueza Cabrillo przepłynęły koło przesmyku gdzie dziś stoi słynny Golden Gate Bridge w 1543 roku, ale ze względu na bardzo częste w tej okolicy mgły i deszcze, uczestnicy wyprawy nie zauważyli tego miejsca. Wąski przesmyk między dwoma półwyspami prowadzący w głąb zatoki jest prawie zawsze niewidoczny z morza, zasłonięty gęstą mgłą przez większą część roku. Wyprawa Cabrillo dotarła aż do dzisiejszego Oregon i zawróciła. Wszystkie tereny widziane z pokładów dwóch małych okrętów Cabrillo nazwał Alta California i ogłosił ich przyłączenie do Hiszpanii. Ponad 200 lat później, 2 listopada 1769 r. zatokę San Francisco odkrył Gaspar de Portolà, który przejął ją oficjalnie jako część Wicekrólestwa Nowej Hiszpanii. De Portolà, którego zadaniem było zażegnanie konfliktu między jezuitami i franciszkanami w misjach w okolicy Monterrey, odkrył zatokę calkiem przypadkowo i nawet nie próbował jej eksplorować. Wpłynął do niej i natychmiast zrozumiał jej strategiczne znaczenie, dopiero Juan Ayala (Juan Manuel de Ayala y Aranza), który otrzymał konkretne zadanie eksploracji wybrzeża w ramach wielkiej ekspedycji połączonej z wyprawą Juana Bautisty de Anza, posuwającej się wzdłuż wybrzeża od strony lądu. Głównym zadaniem Ayali, oprócz zbadania wybrzeża i miejsca pod przyszłą misję i presidio, było ustalenie, czy żyjące tam plemiona Indian są przyjazne i czy działają tam już Rosjanie. Dwumasztowiec "San Carlos" Juana Ayali minął przesmyk Golden Gate i wpłynął do zatoki 5 sierpnia 1775 roku, ale nie udało się znaleźć miejsca do lądowania z powodu niebezpiecznych prądów i gęstej mgły. Kotwicę zarzucono dopiero nazajutrz na półwyspie Tiburon, na północ od wysepki, którą odkrywcy nazwali Isla de los Angeles - Wyspa Aniołów. Ayala wbił tam w ziemię drewniany krzyż, a w dzienniku pokładowym z 12 sierpnia 1775 roku wpisano, że na małej wysepce w północnej części zatoki są tysiące pelikanów. To wprost "wyspa pelikanów" - "Isla de los Alcatrazes".


Kościół sw. Franciszka z Asyżu w Misji Dolores


Pierwsi Europejczycy osiedlili się w okolicy dzisiejszego San Francisco siedem lat później, w roku 1776, kiedy Hiszpanie założyli tu wojskowy fort imienia świętego Franciszka (Presidio de San Francisco), a niestrudzony Junipero Serra zorganizował misję wokół kościoła pod wezwaniem Matki Boskiej Bolesnej (Nuestra Señora de Dolores), na północ od przesmyku Golden Gate. Misja nazywała się oficjalnie Misión Dolores, ale franciszkanie dedykowali kościół swojemu patronwi, św. Franciszkowi z Asyżu. Nazwą San Francisco zaczęto określać całą okolicę zatoki. W 1808 roku w misji Dolores żyło już na stałe ponad tysiąc ochrzczonych Indian z okolicznych plemion, oraz kilkudziesięciu zakonników i księży. W 1786 roku był tu francuski odkrywca, comté de La Pérouse, który sporządził szczegółowy opis całej okolicy, a w 1792, kapitan brytyjskiej Królewskiej Marynarki Wojennej George Vancouver, od ktorego nazwiska pochodzi nazwa jednego miasta w Kanadzie i jednego w stanie Washington. W 1821 roku Nueva España przestała być kolonią wywalczywszy niezależność od Hiszpanii i cała Alta California stała się częścią nowego państwa, które przyjęło nazwę Imperio Mexicano. Wszystkie hiszpańskie misje straciły charakter religijny i nawracanie Indian przestało być głównym celem ich istnienia. Wokół misji Dolores i presidio San Francisco powstały niewielkie wioski osadników, ale Meksykanie, podobnie jak wcześniej Hiszpanie, nie wykazywali większego zainteresowania tymi terenami. Coraz częściej osiedlali się tam Amerykanie. W 1822 roku angielski marynarz William Richardson porzucił pracę na frachtowcu Orion i postanowił zamieszkać na stałe w presidio San Francisco. Poznał tam pannę Marię Antonię Martinez, córkę komendanta teraz już meksykańskiego presidio (garnizonu), Ygnacio Martineza, którą poślubił w 1825 roku po przejściu na katolicyzm i po uzyskaniu meksykańskiego obywatelstwa. Po drugiej stronie Golden Gate, nieopodal obecnego Telegraph Hill w dzisiejszej chińskiej dzielnicy, Richardson zbudował pierwsze gospodarstwo poza obrębem misji Dolores i presidio San Francisco. Dało ono początek osadzie, którą Richardson zaczął budować w 1835 roku i nazwał "Yerba Buena", co znaczy “Dobre Zioło” albo “Dzika Mięta”. Początkowo planował tylko budowę "trading post" dla obsługi nielicznych statków, ale bardzo szybko powstało tu miasteczko, zbudowane na klasycznym hiszpańskim planie z rynkiem i odchodzącymi od niego we wszystkie strony uliczkami. Portsmouth Square w zachodniej części China Town to dawny rynek Yerba Buena. W 1842 roku Richardson uzyskał "grant" (przydział ziemi) na północ od przesmyku Golden Gate, niedaleko misji i presidio i założył tam jeszcze jedno duże gospodarstwo, które nazwał Rancho Sausalito. Jest tam dziś malownicze miasteczko o tej samej nazwie. Richardson nie nadawał się na farmera ani na hodowcę, zajmował się handlem, głównie skórami, które okrężną drogą przez cieśninę Magellana dostarczano kupcom na Wschodnim Wybrzeżu. Richardson stał się wpływową osobistością i był pierwszym, najbogatszym kupcem w tych stronach.


San Francisco w 1846-47 roku.


W 1839 roku wokół Yerba Buena istniała już prężna osada ze wszystkim co powinno się znajdować w takim miejscu: kościołem, rzemieślnikami i spełniającym ważne funkcje społeczne saloonem. Osiedlali się tu głównie Amerykanie ze Wschodniego Wybrzeża, co milcząco akceptował meksykański rząd. To właśnie dokładnie tu powstał póżniej port i miasto San Francisco. 9 lipca 1846 roku osada stała się formalnie częścią USA na mocy zawartego po wojnie meksykańsko-amerykańskiej traktatu “Guadalupe Hidalgo”, sankcjonującego wcześniejszą aneksję Californi, a 31 lipca tego samego roku przybyła do miasta z zamiarem osiedlenia się tam na stałe pierwsza grupa 240 Mormonów. 30 stycznia 1847 roku zmieniono nazwę osady, która liczyła już 459 obywateli, na San Francisco. Nikt już nie wie dlaczego Amerykanie nadali hiszpańską nazwę osadzie, która nie miała nic wspólnego ani z Hiszpanami ani z ich presidio. Tak podaje historia mniej lub bardziej oficjalna, albo skrócona. W rzeczywistości, Yerba Buena została opanowana przez grupę amerykańskich Marines 9 lipca 1846 roku  kiedy wojna jeszcze trwała i o żadnych nowych terytoriach odebranych Meksykowi głośno nie rozmawiano. Żołnierze wywiesili na prowizorycznym słupie amerykańską flagę, symbolicznie zatrzymali dziesięciu czy dwunastu meksykańskich żołnierzy i ogłosili, że cała California przechodzi w posiadanie USA, a Yerba Buena będzię się odtąd nazywać San Francisco. Nikt nie protestował, prawie wszyscy mieszkańcy miasteczka byli Amerykanami. Pokój w Guadalupe Hidalgo podpisano dużo później (2 lutego, 1848 r.), przejęcie Yerba Buena było zupełnie nielegalne.


Wiadomość o odkryciu złota podana przez dziennik The Californian z 15 marca 1848 roku


Gwałtowny rozwój San Francisco zaczął się pod koniec 1848 roku, po odkryciu w Californi złota. Pierwsza wiadomość o tym z marca 1848 roku, wywołała niewielkie poruszenie, ale od września, gdy o złocie wiedział już niemal cały świat, do grudnia 1848 roku, do miasta przybyło na pokładach statków ponad 20 tysięcy osadników i poszukiwaczy. Na wydmach na wybrzeżu powstała ogromna osada składająca się z namiotów i szop. Przez cały rok 1849 do San Francisco przybyły tysiące nowych poszukiwaczy, w niektórych okresach po 4 tysiące na miesiąc. To właśnie te fale osadników nazywano później "Forty-Niners", od roku, w którym wielka gorączka się zaczęła. Pod koniec 1849 r. miasto miało już 35,000 mieszkańców. Ci, którzy mieli szczęście, sypiali w hotelach i w naprędce kleconych drewnianych szopach, najczęściej w wieloosobowych pokojach, na składanych łóżkach bez materacy. Przyjemność ta kosztowała 15 dolarów za noc (!) - równowartość prawie 500 dolarów w 2017 roku za nocleg w szopie, często na kupie szmat na podłodze. Była też niewielka liczba prywatnych “apartamentów” bez żadnych wygód, których koszt wynajęcia wynosił od 200 do 300 dolarów na miesiąc (ponad $8,000.00 w dolarach z 2017 r.). Miesiąc w prywatnej kwaterze albo w lepszym hotelu, w ekskluzywnym pojedynczym pokoju z łóżkiem i pościelą, z lustrem, szafką, miednicą i dzbankiem zimnej wody dla porannej toalety, kosztował od 500 do 1,000 dolarów (od czternastu do dwudziestu ośmiu tysięcy dziś). Wprost trudno w to uwierzyć, ale to prawda.


California Forty-Niners, Gold Rush 1849 Zdjęcie: University of California


Niektórzy właściciele domów wynajmowali miejsca do spania na stołach, ławkach, na deskach ułożonych na kozłach do cięcia drewna, albo wprost na podłodze, za 2 do 10 dolarów za 8 godzin. Znany jest przypadek człowieka, który do spania wynajmował tuzin starych foteli bujanych. Pomiędzy śpiącymi uwijały się chmary much, pcheł i insektów, a w nocy pojawiały się szczury, które gryzły śpiących ludzi w uszy, nosy i policzki. Na niektórych domach wywieszano ostrzeżenia aby na noc przykrywać głowy kocem dla zabezpieczenia przed szczurami.

Ceny wszelkich artykułów i usług były równie astronomiczne, a zapotrzebowanie na służących, kelnerów, portierów, kucharzy i praczki było wprost niesłychane. Ci, którzy wykonywali te zawody żądali niewobrażalnych zarobków i domagali się  najwyższego szacunku ze strony pracodawców i klientów. Żaden kelner nie reagował dopóki klient nie zwrócił się do niego "Mr.", albo jeszcze lepiej "Sir", a każdy kucharz bez względu na swoje umiejętności, wymagał aby zwracać się do niego per “chef”.

Jednym z nielicznych wyjątków, była urodzona w niewoli na plantacji koło Augusty, Georgia, przybyła z Nowego Orleanu na początku 1850 roku mulatka, niejaka Mammy Pleasant. Postać barwna, znana z aktywnej pomocy zbiegłym niewolnikom i ścigana na wschodnim wybrzeżu przez łowców czarnych uciekinierów, Mary Ellen stała się jedną z najpopularniejszych postaci w mieście. W ciągu kilku lat stała się też jedną z najbardziej wpływowych, dorobila się zawrotnego majątku ponad 30 milionów (ówczesnych!) dolarów i pod koniec życia była właścicielką dziesiątków biznesów, domów mieszkalnych i saloonów. Była też słynna z wielkich umiejętności i talentu kulinarnego, tak przynajmniej twierdziła zaraz po wylądowaniu w San Francisco, ale kazała na siebie mówić po prostu “kucharka”. Zaraz po opuszczeniu statku, Mammy otoczyła wielka grupa właścicieli lokali i saloonów pragnących ją natychmiast zatrudnić i oferujących nazdwyczajne zarobki. Chętnych było aż tak wielu, że Mammy Pleasant urządziła licytację, w której zwyciężyć miał ten, który zaoferuje najwyższą pensję. Wygrała oferta 500 dolarów na miesiąc (ponad $14,000.00 w 2017). Szczęśliwy zwycięzca licytacji podpisał z nią umowę, w której oprócz wysokości zarobków umieszczono zastrzeżenie, że Mammy nie będzie nigdy zobowiązana do mycia naczyń. Mammy Pleasant stała się sławna jako najlepiej opłacana kucharka w San Francisco, choć jej kariera w tym zawodzie była bardzo krótka.


Mary Ellen "Mammy" Pleasant


Nie ma wątpliwości, że powyższa historia jest całkiem fałszywa, bo Mary Ellen nie musiała być kucharką, przyjechała do miasta z wielką gotówką i w ciągu paru miesięcy kupiła już swój pierwszy dom noclegowy, który wtedy, w czasie gorączki, kosztował w San Francisco fortunę, jak wszystko w tym mieście. Napisała co najmniej kilkanaście różnych wersji swojego życiorysu, każdy inny i każdy nieprawdziwy, a jej pamiętniki i wspomnienia z różnych lat przedstawiają wiele niezgodnych z prawdą faktów. Mary Ellen była mulatką o wyjątkowo jasnej karnacji, miała jasne oczy i proste włosy, przez całe życie uchodziła za osobę białą i przeważnie za taką się podawała. Mało kto się domyślał, że jest pół-Murzynką. Historia czarnej kucharki z New Orleans zarabiającej bajońskie sumy w białym San Francisco, była jedną z tysięcy barwnych opowieści tamtych czasów, dodających czaru i czasom i miejscu. Jest jednak prawdą, że zwykłe praczki kazały sobie płacić 20 dolarów za wypranie tuzina sztuk bielizny, kila razy więcej niż dziś! Niektórzy, bardziej majętni i dbający o czystość mieszkańcy miasta, niezadowoleni z jakości usług miejscowych praczek, wysyłali swoje rzeczy statkami do Chin albo do Honolulu, gdzie usługi były na dużo wyższym poziomie i po niższych cenach.

Bardzo drogie były owoce i warzywa, na które mogli sobie pozwolić tylko najbogatsi. Żeby sobie uświadomić skalę cen, wystarczy pomnożyć kwotę z 1848 roku przez 28, co daje przybliżoną wartość w roku 2017. Oto ówczesne ceny niektórych artykułów i produktów:

  • jabłka - od 1 do 5 dolarów za sztukę
  • tuzin jajek - od 10 do 50 dolarów, ale zdarzało się, że za jedno jajko sklepikarze żądali po 3 dolary (ok. $90.00 w 2017 roku) - za jedno!
  • nóż rzeźnicki - 30 dolarów
  • łopata - od 15 do 25 dolarów
  • miska do wypłukiwania złota – co najmniej 5 dolarów
  • koc - 40 dolarów, tyle samo jeden funt kawy
  • buty dobrej jakości - 100 - 120 dolarów
  • jakiekolwiek tabletki - minimum 10 dolarów za dawkę
  • wizyta u lekarza - co najmniej 100 dolarów
  • litr dobrej whisky - 30 dolarów
  • deska o długości 6 m - 20 dolarów
  • kilogram zapinek służących do spinania części ubrania był wart tyle co kilogram złota.

Edward Gould Buffum, autor wydanej w 1850 roku książki "Six Months in the Gold Mines" (Sześć miesięcy w kopalniach złota), opisał śniadanie jakie zjadł z przyjacielem w San Francisco, złożone z dwóch kromek chleba z masłem, sera, puszki sardynek i dwóch butelek piwa. Rachunek wyniósł $42 dolary - prawie tysiąc dwieście dolarów dziś! W kantynach i restauracjach płacono dolara za kromkę chleba, dwa - za posmarowaną masłem.

Jedynym środkiem płatniczym w Californi było w tym okresie złoto. We wrześniu 1848 roku została ustalona jego ostateczna cena. Postanowiono, że uncja kruszcu (31.1 g), będzie kosztować 16 dolarów. Ceny spadły jednak dopiero wtedy, kiedy coraz więcej artykułów zaczęło przybywać statkami z innych części Stanów Zjednoczonych. Z powodu astronomicznych cen na wszystko w Californi, handel czymkolwiek okazał się nadzwyczaj lukratywny i transportem zajęły się setki małych i większych firm. Podczas gdy transport osobowy i poczta zostały przejęte przez firmy dyliżansowe i Pony Express podróżujące lądem przez Sierra Nevada i dalej na wschód, większość towarów w tamtych czasach przybywało do San Francisco albo z Meksyku, co było bardzo trudne zaraz po wojnie, albo ze wschodnich stanów USA na statkach. California nie była jeszcze wtedy głównym producentem żywności tak jak dziś, ani nie miała żadnego zaplecza przemysłowego: fabryk, wytwórni ani nawet małych zakładów. Wszystko trzeba było przywieźć okrętem. Towary, zboże i przetwory żywnościowe, drewno, meble i ubrania ze Środkowego Zachodu, płynęły najpierw barkami po Mississippi do New Orleans, skąd przeładowane na statki docierały do San Francisco wiele tygodni później. Nie było wtedy jeszcze Kanału Panamskiego, okręty płynęły więc wokół Południowej Ameryki. Niektóre transporty przeładowywano na muły i wozy w najwęższym miejscu kontynentu w Panamie i przewożono na zachodnie wybrzeże. Ładowano je tam znowu na statki. Dopiero oddana do użytku w 1869 roku transkontynentalna linia kolejowa łącząca San Francisco z resztą kraju, zrewolucjonizowała transport na Zachód.


Main Street. Porzucone okręty przerobione na budynki.1849.


W okresie największej gorączki większość statków przybywających do zatoki była porzucana przez członków ich załóg, którzy udawali się natychmiast po wylądowaniu na nabrzeżu w głąb lądu na poszukiwanie złota. W szczytowym okresie gorączki w zatoce stało ponad 500 zupełnie opuszczonych okrętów, przeważnie wypełnionych towarem. Wkrótce wielkim problemem stało się rozładowywanie przybywających statków, ponieważ te, które zostały opuszczone, blokowały dostęp do niewielkiego portu. Niektóre zatonęły, inne zacumowane na płyciźnie przy brzegu, pozamieniano na tymczasowe saloony, restauracje, hotele i pensjonaty. Pomiędzy kadłuby wrzucano kamienie, żwir, piasek i wszelkie inne odpady, tworząc wąskie uliczki. Części wielu z nich - belki stropowe, ozdobne panele z kapitańskich kajut, deski pokładowe i maszty, cenny mosiądz i inne metale, wykorzystano przy budowie nowych domów.


Wybrzeże San Francisco, 1849 r. Dziś zasypane i osuszone - Downtown.


Miejsce gdzie dziś znajduje się centrum finansowe (Finanacial District), od nabrzeży przy Oakland Bridge aż do Pierwszej Ulicy i do piramidy (wieżowiec Transamerica), było małą zatoką, nad którą powstała osada Yerba Buena i gdzie znajdował się port. Obszar od nabrzeża 39 aż do mostu, w tym całą Zatokę Yerba Buena zasypano, powiększając obszar downtown. W latach 1937 - 1938 w zatoce tuż koło małej wysepki, która przejęłą nazwę Yerba Buena kiedy miasto nazywano już San Francisco, usypano sztuczną wyspę dla Wystawy Światowej Golden Gate otwartej w 1939 roku. Wyspę nazwano Treasure Island - Wyspa Skarbów - nawiązując do słynnej powieści przygodowej pod tym samym tytułem szkockiego pisarza Louisa Stevensona o korsarzch i zakopanych skarbach. Ekipy pracujące przy budowie nowych wieżowców, do dziś znajdują w downtown resztki okrętów, które poszły na dno w latach gorączki złota.

Wiosną 1849 roku wielkim wydarzeniem kulturalnym stało sie przybycie do miasta cyrku, który miejscowa gazeta opisała tak: “Pod prostym namiotem ułożono ławki z surowych desek, na których zasiedli zaciekawieni i dający się łatwo zadowolić widzowie. Na arenie znajdowała się trampolina, którą paru skoczków wykorzystywało do skoków przez kilka stojących obok siebie koni. Następnie pokazywano odważne ewolucje jeźdźców na galopujących koniach i akrobacje nie znających strachu artystów na trapezie". Pierwsze prawdziwe przedstawienie teatralne dano w styczniu 1850 roku w Washington Hall, lichym budynku z desek, który później, po "remoncie", zasłynął jako ekskluzywny dom publiczny. Pierwsze przedstawienie w specjalnie do tego celu przeznaczonym budynku, Jenny Lind Theatre, odbyło się we wrześniu 1850 roku. Budynek, własność znanego hazardzisty Toma Maguire, spłonął niestety kilka miesięcy później. W 1851 roku, na miejscu zgliszcz, Maguire wybudował budynek teatru z kamienia, który wkrótce władze miejskie odkupiły za 200,000 dolarów, przeznaczając go na swoją siedzibę.


San Francisco z widokiem na wyspę Yerba Buena, 1851 r. Dziś Downtown. Zdjęcie: Wikipedia


W 1850 roku miasto liczyło już dobrze ponad 35,000 stałych mieszkańców. Leżało na bardzo pofałdowanym terenie, miało zaledwie kilka wytyczonych pobieżnie, nierównych i krzywych ulic bez utwardzonej nawierzchni, pełnych dziur wypełnionych błotem. Podczas częstych w San Francisco ulewnycyh deszczów, w grzęzawiskach tonęły całe zaprzęgi z wozami i zwierzętami. Na dziury i głębokie doły kładziono gałęzie, patyki, drewniane pudła, stare beczki i inne niepotrzebne rzeczy, ale nie dawało to spodziewanych rezultatów. Na skrzyżowaniu ulic Kearny i Clay w samym centrum miasta powstało tak wielkie grzęzawisko, że władze postawiły tam tablicę z ostrzeżeniem, że ulica jest nieprzejezdna.

Pierwsze prawo stanowe skierowane przeciwko hazardowi, powstało w 1854 roku. Nie było ono jednak w pełni egzekwowane i spowodowało zamknięcie jedynie paru mniejszych przybytków, tych, których właściciele nie mieli jeszcze stosownych koneksji i tych, których nie było stać na sprawnych adwokatów z koneksjami. W roku 1855 uchwalono prawo nakazujące wykupienie licencji na prowadzenie działalności hazardowej. Od tej pory każdy, kto chciał otworzyć lokal, musiał zapłacić miastu za licencję i dać łapówkę politykom za poparcie. Do najsłynniejszych saloonow-kasyn w tym okresie należały El Dorado, Parker House, Empire, Mazourka, Alhambra i Varsouvienne. Nie wiadomo czy ta ostatnia (oraz Mazourka) należała do Polaków, chciaż nazwa mogłaby to sugerować. El Dorado był pierwszym lokalem powstałym w okresie gorączki złota. Początkowo mieścił się w wielkim namiocie, który niebawem zastąpiono drewnianym budynkiem składającym się z jednego, wielkiego, kwadratowego pomieszczenia. Było tam kilka małych, dyskretnych kwater oddzielonych od siebie kotarami z muślinu, gdzie można było oddawać się wszelkiemu hazardowi bez udziału gapiów. Ściany budynku były bogato zdobione we freski i malowidła, najczęściej przedstawiające nagie kobiety w niedwuznacznych pozach. Przy jednej ze ścian, ozdobionej wielkimi, kosztownymi lustrami, był bar, a po przeciwnej stronie, ozdobiona kolorowymi serpentynami i flagami, platforma, z której nieustannie grająca orkiestra umilała czas hazardzistom. W kwaterach przy stolikach, na których leżały grudki złota, srebrne i złote monety, siedzieli gracze i ubrani na biało-czarno krupierzy. Większość graczy w tych czasach wyglądała jakby byli w ostatnim stadium jakiejś strasznej choroby. Byli chudzi, wyniszczeni ciężką pracą podczas wydobywania złota. Czterdziestoletni mężczyźni wyglądali jak starcy. Gwałtowni i porywczy, nie rozstawali się z bronią, która nieraz decydowała o życiu lub śmierci. Nosili na codzień po jednym albo nawet po dwa rewolwery, a za pasem i w cholewach wysokich butów trzymali długie noże, którymi umieli się posługiwać z wielką łatwością.

Na początku gorączki złota na kilkanaście tysięcy mężczyzn przebywających w 1849 r. w mieście, przypadało zaledwie 300 kobiet i to w większości prostytutek z Ameryki Południowej. Kobiety były zjawiskiem rzadko spotykanym, niektórzy żartowali nawet, że na ulicy w San Francisco łatwiej spotkać słonia niż damę, a jeszcze rzadszym zjawiskiem był widok dziecka. Dziecko wzbudzało powszechne zainteresowanie, a widok idącej ulicą kobiety był wręcz sensacją. Wszyscy rzucali się do okien, fryzjerzy odstawiali brzytwy i grzebienie, lekarze zapominali o pacjentach i wybiegali na chodniki podziwiając grację kroku, piękno koronkowej parasolki, kształt kapelusza, a nade wszystko falującą pierś i ruchy bioder. W obliczu tak wielkiego zapotrzebowania na płeć piękną, w mieście powstała niebawem dzielnica rozpusty, składająca się z namiotów i zbitych z drewna bud, gdzie prostytutki, które traktowano z wielkim szacunkiem, jak prawdziwe, wielkie damy, przyjmowały swoich klientów. Podczas pierwszych 6 miesięcy 1850 roku do miasta przybyło ponad 2,000 pań lekkich obyczajów z Europy, głównie z Francji, oraz z Nowego Jorku i Nowego Orleanu. San Francisco było rajem dla przedstawicielek tego zawodu, wiele kobiet, które nigdy nie były prostytutkami, przyjeżdżało tu tylko po to, żeby szybko zarobić duże pieniądze. I faktycznie zarabiały, niektóre zdobyły prawdziwe fortuny, pod warunkiem, że nie stoczyły się przez opium i trafiły do "uczciwego" domu rozpusty. Jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać saloony, różnego rodzaju lokale rozrywki i hazardu, czynne całą dobę przez siedem dni w tygodniu. Kłębiły się w nich wielkie tłumy żądnych wrażeń mężczyzn i szukających klientów "dam" - w każdym wieku. Przed rokiem 1855 działało już w San Francisco ponad 1,000 lokali, w tym więcej niż 500 saloonów, 20 teatrów, z których co najmniej połowa wystawiała sprośne skecze i wodewile, oraz dziesiątki przybytków ogólnie nazywanych "houses of ill repute" - domami o złej reputacji. W saloonach za parę dolarów można było zapoznać wiszącą na huśtawce nad barem młodą damę, a za kilkadziesiąt dodatkowych, spędzić z nią niezapomniane chwile w pokoiku na górze. Można też było spędzić wieczór w chińskiej palarni opium, ale bez dodatkowych atrakcji. Wkrótce dzielnica rozpusty w San Francisco rozrosła się do ogromnych rozmiarów, stając się prawie miasteczkiem. Można było tam znaleźć "ladies" z każdego, nawet najbardziej odległego zakątka świata, a cała dzielnica doczekała się nowej nazwy: Wybrzeże Berberyjskie, bowiem oprócz rozkoszy z piękną nienzajomą w namiocie, albo bardziej ekskluzywnie - w saloonie lub w domu publicznym - można tam było również stracić życie. W okresie największego "popytu" na usługi "dam", kiedy kobieta była zjawiskiem nie z tej ziemi, popularne stały się usługi mężczyzn, których nazywano "Female Impersonators" - "Udawacze Kobiet". Kwitł również, potępiany wszędzie gdzie indziej, homoseksualizm. San Francisco było w czasach Wielkiej Gorączki jak najbardziej typowym amerykańskim dzikim boom-town, miasteczkiem z Dzikiego Zachodu, jak setki innych, ale mimo to, oprócz saloonów, domów publicznych, "female impersonators" i ewentualnie cyrku, działo się tu o wiele więcej. Były też prawdziwe teatry, opera i orkiestry. Oprócz szulerów, poszukiwaczy złota i rozsądnych przedsiębiorców, bardzo wcześnie w historii miasta pojawili się też ludzie kultury, muzycy, artyści, pisarze i uczeni. W tym samym czasie kiedy tysiące bezimiennych obdartusów kopało za złotem, w mieście powstawały szkoły, uczelnie a nawet uniwersytet. Wszystko to działo się na raz i w zawrotnym tempie. Nikt nawet nie zauważył, kiedy San Francisco stało się meropolią.

Początkowo w domach hazardu pracowali wyłącznie mężczyźni, ale w 1850 roku nastąpił przełom i w kasynie Bella Union zatrudniono piękną Francuzkę, 20-letnią Simone Jules, która wzbudziła sensację wśród graczy. W późniejszych latach Simone, uznawana za najlepszego zawodowego gracza w Black Jack'a (Oko) na kontynencie, dorobiła się przezwiska "Madame Mustache" - Pani Wąs, z powodu ciemnego zarostu nad górną wargą. Panna Jules obsługiwała ruletkę, przed którą gromadziły się tłumy mężczyzn pragnących nagle zagrać i zobaczyć czarnooką piękność. Simone rozdawała też karty w Black Jack'u. Jej stół podobno nigdy nie przegrał ani jednego rozdania. Dochody kasyna wzrosły wielokrotnie i inne kasyna zaczeły też zatrudniać kobiety. Wszystkie starały sie zapewnić jak najbardziej wyszukaną rozrywkę dla swoich klientów. W Alhambrze występowały francuskie solistki grające na harfie, fortepianie i skrzypcach, w Aguila de Oro występował murzyński chór, a w Bella Union koncertował meksykański kwintet. Nawet w największych kasynach minimalne stawki dla graczy wahały się od 50 centów do 10 dolarów. Mimo to, sumy jakie przewijały się przez kasyna były ogromne jak na owe czasy. Jedno z liczniej odwiedzanych kasyn miało dzienne obroty przekraczające 200,000 dolarów - ponad pięć i pół miliona w dzisiejszych pieniądzach! Niewielu graczy wygrywało, prawie wszyscy tracili, nieraz były to prawdziwe fortuny przegrane w ciągu jednej nocy. Największym wygranym był zawsze właściciel kasyna, co jest zasadą wszystkich kasyn i państwowych loterii po dziś dzień. Nierzadko gracze stawiali sumy 16, 20 tysięcy dolarów, gdy o wygranej albo przegranej decydowało odkrycie jednej karty. Jeden z najbardziej utalentowanych hazardzistów tamtych czasów, Jim Rynders, słynący z olśniewająco białych zębów, potrafił w ciągu trzech dni wygrać przeszło 89,000 dolarów, a kiedy indziej, w takim samym czasie, stracić ponad 100,000 dolarów. Kilka lat później podczas podróży po Europie, w kasynie Homberg Spa, Ryders zamierzał postawić 25,000 dolarów na kolor czerwony w ruletce. Zarząd kasyna sprzeciwił się jednak tak wysokiej stawce. Puszczono koło ruletki i wygrał kolor czerwony! Największą przegraną w tych czasach mógł poszczycić się niejaki Ed Moses, który podczas jednego wieczoru przegrał 200,000 dolarów. Wszystkie te sumy to kwoty astronomiczne, porównywalne do milionów w dzisiejszych dolarach.

Wszyscy szukający złota w Californi wierzyli, że staną się bogaczami. Większość rozmów przy whisky lub w saloonach koncentrowała się na przepychu jakim się otoczą i na rozkoszach, które zafundują sobie kiedy już znajdą tą najwiekszą żyłę, Mother Lode. Snuto marzenia o pałacach pełnych służących, lokajów i ślicznych pokojówek, o importowanych meblach z Francji i z Londynu, jakie niektórzy widzieli kiedyś w salonach w większym mieście albo na rysunkach w gazetowych reklamach. Wielu nigdy nie widziało czegoś bardziej komfortowego niż drewniana ława i łóżko z siennikiem, opowieści o dywanach, kandelabrach i pianinach były więc prawdziwymi hitami. To właśnie wtedy zaczęto nazywać Californię "Golden State", a wąski przesmyk do zatoki San Francisco - "Golden Gate", Złotą Bramą. Bramą do złota. Fortuny zdobyło niewielu, można ich policzyć na palcach. Największe pieniądze zarabiali spekulanci wszelkiej maści, co potwierdzają cytowane wcześniej astronomiczne ceny najbardziej podstawowych artykułów. Właśnie w czasie Gorączki Złota powstał używany do dziś amerykański idiom "mining the miners", oznaczający zarabianie pieniędzy na tych, którzy pracują, żeby zarobić pieniądze ("wydobywanie z wydobywców"). Prawdziwe majątki powstawały na wymianie walut, na kupnie złota i zamianie go na papierowe dolary, na przekazach i na wszelkich usługach bankowych, skrytkach i sejfach. Jak zawsze i wszędzie, największe fortuny zdobyli bankierzy. Większość poszukiwaczy nigdy nie znalazła niczego a ich działki przynosiły tylko straty. Wydawali pieniądze, z którymi przyjechali do Californi i każdą uncję złota jaką faktycznie znaleźli, na łopaty i kilofy, mieszkali pod gołym niebem albo pod płócienną płachtą i kupowali coraz to nowe prawa do sąsiednich działek. Wielkie pieniądze w bajecznych łapówkach zarabiali też urzędnicy, często rozpuszczający "poufne" wiadomości o rzekomych żyłach na którejś działce, na które rzucali się wszyscy ci, którzy jeszcze nie znaleźli złota. Znane były przypadki potajemnego zrzucania gruzu z grudkami zota z całkiem innych miejsc do zupełnie bewzwartościowych wyrobisk, wspominał o tym Mark Twain w "Roughing It". Obwieszczano później z wielkim hałasem o odkryciu nowej żyły, co podbijało ceny okolicznych działek do absurdalnych wysokości. Znaleziska fałszowali też ci, którzy wiedząc już, że w ich wykopach nic nie ma, sprzedawali swoje działki mimo to z zyskiem. Ci, którym dopisało szczęście, tracili zarobione pieniądze najpierw w kantorach przeliczających procent złota w samorodku, a później w salonach gry, w domach publicznych i w knajpach. Wydawali też bajońskie sumy na utrzymanie. Samo jedzenie kosztowało tysiące dolarów miesięcznie. Dorabiali się zresztą nie tylko bankierzy i szulerzy. Wielkie pieniądze na poszukiwaczach zarabiali wszyscy, którzy mieli chociaż trochę oleju w głowie. Pewna kobieta zaczęła piec placki owocowe i sprzedawać je robotnikom na wyrobiskach. W bardzo krótkim czasie zarobiła na nich $18,000.00 - ponad pół miliona obecnie. Albo inna historia: pewien człowiek przywiózł w 1848 roku 1,500 starych, niesprzedanych gazet ze wschodu, zwrotów, które sprzedał głodnym wiadomości górnikom po dolarze za sztukę, pomimo, że wszystkie "news" były przestarzałe o dobrych parę miesięcy i całkiem bezwartościowe w San Francisco.


Uroki Californi i wspaniałe zzarobki reklamowane w gazecie w Bostonie


W ciągu kilku miesięcy 1849 roku przynajmniej kilkanaście firm ze Wschodniego Wybrzeża uruchomiło stałe połączenia żaglowcami z San Francisco. Gazety w Nowym Jorku, Philadelphii, Bostonie i w innych miastach na wschodzie, były pełne ogłoszeń i reklam przedstawiających w najbardziej entuzjastyczny sposób zalety Californi, możliwości szybkiego wzbogacenia się i niesłychane wygody starych, skrzypiących szkunerów, clipperów i wszelkich innych pływających jednostek, zamienianych pośpiesznie na pasażerskie żaglowce. Błyskawicznie uruchomiono też kilka lokalnych połączeń dyliżansami między osadami i górniczymi miasteczkami na zachodzie, a w 1857 zaczęła działać pierwsza prawie-transkontynentalna linia południowa z Memphis, Tennessee, do San Francisco. Przejazdy w warunkach jakich nie może sobie wyobrazić współczesny człowiek (dwudziestu lub więcej pasażerów plus woźnica i "riding shotgun"), w kurzu i pyle, często siedząc na dachu między walizami i paczkami, kosztowały kilkadziesiąt albo nawet kilkaset dolarów! Dwadzieścia parę razy drożej niż dziś kosztuje przelot samolotem z Chicago do San Francisco w komforcie odrzutowca. Milionowe kontrakty z rządem USA na dostawę poczty i przesyłek, oraz z wielkimi korporacjami i bankami na wschodzie na transport złota i pieniędzy z Californi, umożliwiły zorganizowanie wielu dodatkowych linii, w tym słynnej Overland Stagecoach z Saint Louis, wykupionej później przez nową firmę Wells Fargo. Długodystansowe Stegecoach Lines - linie dyliżansowe - działały nieprzerwanie do 1869 roku, kiedy zostały zastąpione przez transkontynentalną linię kolejową firm Central Pacific i Union Pacific, łączącą San Francisco, a później również Los Angeles, z resztą kraju. Połączenia na krótkich trasach od przystanków kolejowych, działały jeszcze przez następnych 20 lat, do czasów kiedy zbudowano gęstą sieć połączeń kolejowych w każdym zakątku kraju, a tory doprowadzano nawet do fabryk i składów.


Stagecoach w obozie górniczym w Californi w 1849 roku. Zdjęcie: Digital Archive


Niektórzy próbowali się "dorobić" na rozboju i zbrodni. Władze miasta były tak skorumpowane i bezsilne, że nie było nikogo kto ścigałby morderców, złodziei i zbrodniarzy i wymierzył im sprawiedliwość. W mieście bezkarnie działały gangi i bandy napadające na obywateli, rabujące banki i dyliżanse i siejące terror w mieście i w okolicy. W początkowym chaosie zarobek na rozboju był całkiem dobry i niejeden bandyta zdołał umknąć sprawiedliwości zmieniając w porę miejsce pobytu na Texas albo na Wschodnie Wybrzeże, ale większość z zachłanności przesiedziała za długo. Ci skończyli na gałęzi lub w więziennej celi. Już jesienią 1848 roku powstała organizacja pod nazwą “Hounds”, zrzeszająca zdemobilizowanych żołnierzy, bezrobotnych weteranów wojny Amerykański-Meksykańskiej i różnych "sprawiedliwych", która postawiła sobie za cel “ochronę obywateli amerykańskich przed hiszpańsko-języcznymi cudzoziemcami”. Amerykańscy obywatele potrzebowali nagle ochrony przed żyjącymi w Californi od setek lat "hiszpańsko-języcznymi cudzoziemcami”!! Członkowie organizacji napadali na "cudzoziemców", okradali ich i niszczyli im dobytek. Posunęli się nawet do tego, że właścicielom firm, sklepów, barów i kasyn, kazali płacić za ochronę. Zupełnie jak nowojorska mafia sto lat później. Kres organizacji nastąpił po krwawym ataku na obóz chilijskich poszukiwaczy złota, kiedy bez prowokacji i z zimną krwią zamordowano wielu niewinnych ludzi. Wzburzeni mieszkańcy miasta stworzyli w 1851 roku specjalny oddział składający się początkowo z 230 uzbrojonych mężczyzn, który miał położyć kres działalności organizacji. Rozpoczęło się wielkie “polowanie” na członków “Hounds”. Udało się schwytać dwudziestu, w tym samego szefa, Sama Robertsa, reszta rozpierzchła się po calej Californi. W procesie sądowym więźniów skazano na kary do 10 lat więzienia lub ciężkich robót i na wysokie grzywny, ale po kilku dniach zwolniono wszystkich skazanych , co dobitnie świadczy o skali korupcji w sądownictwie. Założona w 1851 roku luźna obywatelska grupa przekształciła się w dobrze zorganizowaną milicję i przyjęła nazwę "Committee of Vigilance" (Komitet Kontroli). Początkowo liczyła 800 osób różnych profesji, ale szybko stała się wielką organizacją przypminającą texaskich Rangers. W mieście zaprowadzono w końcu porządek i Komited zawiesił działalność. Radość nie trwała jednak długo, w 1856 r z powodu nowej fali przestępczości, Komitet zawiązał się od nowa. Bardzo szybko stał się wielką organizacją zrzeszającą blisko 8,000 członków. Committee of Vigilance zajmował się tropieniem, chwytaniem, sądzeniem, skazywaniem i karaniem przestępców do czasu, kiedy wreszcie zajęły się tym władze miasta. Wyraz "vigilante", oznaczający działającego poza prawem mściciela likwidującego przestępców, pochodzi właśnie od nazwy Komitetu założonego w San Francisco w 1851 roku.


Egzekucja przestępców przeprowadzona przez "obrońców prawa" z wyroku "Sędziego Lynch'a"


Dla większości poszukiwaczy, kalifornijski złoty sen okazał się tragiczny. Tysiące zmarło z wycieńczenia, z głodu albo od opium, co najmniej tysiąc osób rocznie popełniało samobójstwa, ale twierdzenie, że poszukiwacze złota byli najbiedniejsi bo byli wykorzystywani przez wszystkich, jest tylko częściowo prawdziwe. Fakt, większość znalazła niewiele, ale gdyby nikt nigdy nie znalazł niczego, takie bajońskie fortuny jakie powstały wtedy w Californi, nie byłyby możliwe. Astronomiczne ceny utrzymałyby się może przez tydzień, ale nie przez kilka lat. Poszukiwacze faktycznie znajdowali złoto przez cały czas trwania Wielkiej Gorączki, w rzeczywistości duże ilości, ale trwonili zarobione pieniądze, najczęściej głupio i bezmyślnie, dając się oszukiwać w kantorach i w kasynach, okradać prostytutkom i kelnerkom w saloonach i na tysiąc innych sposobów. Tracili zarobione pieniądze nie tylko za sprawą oszukańczych banków i różnych mniejszych cwaniaków, ale najczęściej z własnej głupoty (zobacz historię George'a Warren'a, założyciela Bisbee w Arizonie).

San Francisco miało też swojego własnego cesarza. W 1849 roku przybył do miasta z Południowej Afryki z pokaźnym majątkiem 40 tysięcy dolarów (niecałe milion 200 tysięcy dziś) i planem pomnożenia go dzięki niezwykłym warunkom biznesowym, niejaki Joshua Abraham Norton. W 1852 roku California cierpiała na dotkliwe braki ryżu, który nie dotarł był z Chin z powodu embarga, ale do portu zawinęły właśnie wyładowane ryżem statki z Peru. Norton, wyczuwszy biznes życia, wykupił ich cały ładunek po 12 centów za funt. Zanim jednak zdołał zawrzeć lukratywne umowy na jego sprzedaż, do portu zawinęły kolejne okręty z Peru i cena ryżu spadła w mgnieniu oka do 4 centów za funt. Norton przegrał procesy ciągnące się aż do 1857 roku o unieważnienie kontraktu i stracił wielką sumę pieniędzy. Norton przepadł bez wieści, ale pojawił się znów w mieście w 1859 r. i ogłosił się cesarzem Stanów, Zjednoczonych. Wydał proklamację rozwiązującą Kongres i obie partie polityczne i nakazał budowę mostu wiszącego, łączącego San Francsisco z Oakland, co zostało zrealizowane wiele lat później. Przez nastepne 21 lat Norton wydał jeszcze dziesiątki innych decyzji i proklamacji, wydawał też własne, podpisane przez siebie banknoty, honorowane przez wiele lokalnych biznesów. Norton wydawał też odezwy do narodu wzywające do przejęcia siłą Kongresu Stanów Zjednoczonych i ukarania kongresmanów, zbierających się bezprawnie i uchwalających jakieś ustawy, wbrew jego cesarskiej proklamacji o rozwiązaniu parlamentu. Imperator Norton Pierwszy dodał do swojego cesarskiego tytułu jeszcze jeden: Obrońca Meksyku. Cesarza Nortona Pierwszego traktowano z przymróżeniem oka, ale tolerowano jego cesarskie wybryki przez ponad dwie dekady, honorowano jego banknoty i proklamacje. Jest wspominany z rozrzewnieniem do dziś.

Do 1855 r. większość złota znajdującego się na powierzchni wyeksploatowano. Zostały tylko pokłady ukryte głęboko pod powierzchnią ziemi, których wydobycie wymagało wielkich nakładów finansowych. Tylko duże firmy wydobywcze i korporacje mogły inwestować na taką skalę, ale San Francisco, dzięki tonom wydobytego w okolicy złota było już wtedy prężnym centrum kapitałowym, z własną giełdą akcji i papierów wartościowych. W mieście panowała atmosfera wielkich pieniędzy, taka jak na nowojorskiej Wall Street. Większość historyków sądzi, że bez Wielkiej Gorączki Złota stan nie zostałby przyjęty do Unii tak szybko i tak chętnie i nie stałby się ekonomiczną lokomotywą całego kraju na wiele lat, z najbardziej prężną gospodarką i najwyższymi zarobkami. Ogromne sumy zostały zainwestowane w lokalne biznesy, fabryki i w rolnictwo. Pomimo kataklizmów nawiedzających ten stan szczególnie dotkliwie w ostatnich latach, kalifornijskie rolnictwo mogłoby wciąż wyżywić cały kraj. Wielu młodych mężczyzn uciekło na Zachód - głównie do Arizony i do Californi - zaraz na samym początku Wojny Secesyjnej nie w poszukiwaniu złota, ale w celu uniknięcia zaangażowania się po którejkolwiek ze stron i ewentualnego wcielenia do armii. Większość żołnierzy po obu stronach stanowili ochotnicy, ale armia Unii prowadziła również ograniczony pobór do wojska. 5 do 6% rekrutów Unii pochodziło z obowiązkowego wcielenia, przeciwnicy wojny mieli się więc czego obawiać. Po wojnie w Californi osiedliły się też tysiące zdemobiilizowanych żołnierzy. Nie tylko unijnych, trafiali tu też weterani Konfederacji. Wszyscy jednakowo rozgoryczeni wojną rozpętaną nie wiadomo do końca przez kogo i po co. Gorączka Złota stworzyła i utrwaliła legendę Californi, która sprawiła, że dla milionów ubogich mieszkańców Środkowego Zachodu i Wschodniego Wybrzeża, ten złoty, mlekiem i miodem płynący kraj - Golden State - stał się prawdziwą Ziemią Obiecaną.

W 1859 roku w dzisiejszej zachodniej Nevadzie (wtedy Utah Territory) odkryto wielkie pokłady srebra, żyłę nazwaną później od nazwiska rzekomego odkrywcy, Henry Comstock'a, Nevada Comstock Lodge. To największe po wielkiej gorączce z 1849 roku odkrycie w historii USA, spowodowało napływ jeszcze jednej, olbrzymiej fali imigrantów i sprawiło, że San Francisco stało się znów najruchliwszym portem na wybrzeżu Pacyfiku, a miejscowe biznesy każdego rodzaju zarobiły miliony. San Francisco Stock Exchange, giełda papierów wartościowych, została zorganizowana i istniała dzięki Comstock Lodge. Gdyby nie to odkrycie, San Francisco nie stałoby się wielką metropolią, jaką jest dziś. Na pewno przetrwałoby do naszych czasów, ale byłoby pewnie małą mieściną z burzliwą przeszłością, jak dziesiątki miasteczek w kalifornijskim Gold Country. Może byłoby dziś częścią aglomeracji wielkiego San Jose albo San Mateo? Comstock Lodge przyczyniła się do wielkiego rozwoju całej zachodniej części Stanów Zjednoczonych. Ważnymi centrami handlowym stały się Virginia City i Gold Hill, wokół których powstały liczne obozowiska "prospectors": Silver City, Carson City i wiele innych. W okresie największej świetności, Virginia City było bardziej ruchliwe i miało większe znaczenie niż San Francisco. Nie stało się jednak nigdy metropolią i przetrwało tylko cudem po wyczerpaniu się złóż. Dziś Virginia City to prawie ghost town, atrakcja turystyczna z powodu swojej przeszłości.

6 września 1861 roku, niecałe sześć miesięcy po wybuchu Wojny Secesyjnej, do Carson CIty, Utah Territory, przybył mianowany na stanowisko Sekretarza terytorium, niejaki Orion Clemens z Missouri. Pomimo najwyższego rządowgo stanowiska w terytorium, Clemens nie miał pieniędzy na podróż, ale miał skorego do przygód brata, Samuela, który dał się łatwo przekonać do pokrycia kosztów podróży obu braci dyliżansem firmy Overland Express, w zamian za posadę osobistego sekretarza Oriona po przybyciu na miejsce. Stanowisko sekretarza Sekretarza terytorium znużyło jednak Samuela bardzo szybko. Zamiast siedzenia za biurkiem i komponowania nudnych pism urzędowych, Samuel postanowił zostać poszukiwaczem srebra i złota. Przez następny rok pracował na dwa fronty, w biurze Sekretarza i na działkach Comstock Lodge, ale nie znalazł nawet jednego samorodka. W lutym 1862 roku wysłał pierwszą, humorystyczną korespondencję z kopalni złota do największej miejscowej gazety, "Virginia City Daily Territorial Enterprise" w Virginia City. Jesienią tego samego roku, po tym jak gazeta opublikowała szereg jego artykułów, otrzymał propozycję objęcia stanowiska naczelnego redaktora miejskiej edycji gazety z pensją 25 dolarów na tydzień. Samuel Clemens pisał satyryczne reportaże na temat gorączki złota, górników i lokalnych władz. Pod koniec 1863 roku pisał już do poważnego periodyku literackiego "The Golden Era" z San Francisco. Jeden z czołowych amerykańskich pisarzy i eseistów XX wieku, laureat nagrody Nobla William Faulkner, nazwał Clemens'a - człowieka, którego kariera literacka rozpoczęła się w obozie poszukiwaczy podczas wielkiej gorączki złota w Californi - "ojcem amerykańskiej literatury". Samuel Clemens jest bardziej znany z pseudonimu literackiego Mark Twain, którego zaczął używać w okresie swojego pobytu w Virginia City.

W 1848 roku, zaraz po tym jak świat zelektryzowała wiadomość o kalifornijskim złocie, do miasta przybyły pierwsze większe grupy Chińczyków. Większość nie miała pieniędzy żeby wykupić prawa do działek, ani nawet na zakup niezbędnych narzędzi. Opuścili Chiny z biedy i w poszukiwaniu pracy w gwałtownie rozwijającym się kraju dalako na wschodzie. Mówili niezrozumiałym dla nikogo, dziwnym językiem, nosili jeszcze dziwniejsze stroje i mieli długie warkocze, dlatego od początku byli źle traktowani. Trzymali sie razem w nędznej dzielnicy slumsów, w miejscu gdzie później powstała China Town. Wtedy mieszkali tam jednak nie tylko Chińczycy. Trafiali tam wszyscy, których nie było stać na działki: Meksykanie, murzyni z Afryki i wielu innych. W 1849 roku dzielnica była już gęsto zaludniona i przypominał osobne miasto. Kiedy w Australii odkryto duże pokłady złota i ceny tego kruszcu gwałtownie spadły, w San Francisco zawrzało. Nie dość, że ci wstrętni Australijczycy - razem z Chińczykami - zabierają nam złote działki, kradną nasze złoto, to jeszcze mają u siebie swojego pod dostatkiem. W mieście wybuchły zamieszki, grupy wzburzonych obywateli spaliły domy i hotele, w których mieszkali Australijczycy, zniszczonych zostały dziesiątki domów i sklepów należących do Chińczyków i Australijczyków. Unieważniono wszystkie prawa do działek osób pochodzenia chińskiego, a w 1870 roku wprowadzono w mieście oficjalny zakaz zatrudniania, a nawet przenocowania Chińczyka.


Chiński robotnik w San Francisco w 1870 roku.


W 1882 roku Kongres uchwalił słynny Chinese Exclusion Act zabraniający imigracji z Chin. Chińczyk nie mógł też odtąd stać się obywatelem USA, nawet jeżeli mieszkał w tym kraju legalnie od wielu lat. Prawo zostało uchylone dopiero w 1943 roku. Dwanaście tysięcy bezrobotnych Chińczyków, których nie było nawet stać na bilet na statek do Chin, pracowało przy budowie kalifornijskiego odcinka kolei transkontynentalnej, w najcięższych warunkach i za najniższe stawki, jakich nie przyjąłby żaden Amerykanin. W mieście wykonywali najcięższe prace, byli tragarzami, nosili cegły, pracowali jako murarze i kopali kanały. Po trzęsieniu ziemi i porzarze w 1906 roku, władze planowały całkowitą likwidację "chińskich slumsów", ale wtedy Chińczycy byli już wystarczająco silni jako grupa, żeby do tego nie dopuścić. Dziś China Town w San Francisco jest jedną z największych atrakcji na Zachodnim Wybrzeżu.

Ukończona w 1869 roku transkontynentalna magistrala kolejowa łącząca obydwa wybrzeża, zmieniła wszystko i z czterech twardych businessmanów - "The Big Four" - Leland'a Stanford'a, Mark'a Hopkins'a, Collis'a P. Huntington'a i Charles'a 'a Crocker'a, uczyniła jednych z najbogatszych ludzi Ameryki. Powstałe w dużej mierze dzięki na wpół darmowej pracy tysięcy chińskich robotników, fortuny "Wielkiej Czwórki" dorównywały majątkom najbogatszych przemysłowców tamtych czasów. Dzięki nowej linii, towary ze wschodu trafiały teraz do San Francisco w 7 dni, zamiast po trzech albo czterch miesiącach. Wzdłuż torów powstały stacje z wodą i drewnem dla lokomotyw, drogi dojazdowe i trading posts. Niektóre stały się miastami. Postawiono miliony słupów telegraficznych i przeciągnięto tysiące mil miedzianych drutów. Przesyłane po nich wiadomności, pokonywały teraz cały kontynent w ułamku sekundy! Informacje, ceny na giełdach, spekulacje bankowe, przekazy i transfery z jednego wybrzeża na drugie, wszystko to odbywało się teraz natychmiast, bez żadnych opóźnień. W roku 1900 pociągi przebywały już trasę z New York do San Francisco w 4 dni i 10 godzin, a w 1906, w 3 dni i 18 godzin! Był to niespotykany postęp. Firmy kolejowe prześcigały się w ofertach, wymyślając coraz to nowe udogodnienia, budując coraz większe i mocniejsze lokomotywy i coraz bardziej komfortowe wagony. Na początku lat 20-tych dalekodystansowy amerykański pociąg pasażerski przypominał pełnomorski liniowiec, z kuchniami, restauracjami, wagonami sypialnymi i łazienkami. Kolej spowodowała jeszcze większy rozwój i przyczyniła się do powstania jeszcze większych fortun niż gorączki złota. San Francisco stało się jednym z kilku największych centrów finansowych, przemysłowych i naukowych w USA.

Dzięki stałemu połączeniu z resztą kraju, California stała się eksporterem nie tylko złota i srebra, ale również produktów rolnych. Podczas wielkiej gorączki złota na Alasce, San Francisco znów stało się najbardziej ruchliwym amerykańskim portem na Pacyfiku, z którego przesyłano dalej na północ całe zaopatrzenie dla górniczych miasteczek. San Francisco było też głównym portem przeładunkowym dla statków płynących na Filipiny podczas wojny Hiszpańsko-Amerykańskiej i najważniejszym miastem na zachodnim wybrzeżu USA. W 1904 roku syn włoskich imigrantów, Amadeo Pietro Gianinni zalożył w San Francisco Bank of Italy, przekształcony później w Bank of America, który stał się największym bankiem na świecie. Bank miał duży udział w sfinansowaniu budowy mostu Golden Gate nad zatoką San Francisco. Gianinni pożyczył dużą kwotę Waltowi Disney'owi na realizację pierwszego pełnometrażowego filmu rysunkowego "Snow White" ("Królewna Śnieżka"), częściowo sfinansował odbudowę po drugiej wojnie włoskiej firmy Fiat i sfinansował przedsiębiorstwo Williama Hewlett'a i Davida Packard'a. Firma Hewlett-Packard (HP) jest dziś jednym z największych producentów komputerów PC na świecie.

W 1871 roku powierzchniowe i płytkie warstwy złota i srebra w Comstock Lode w Utah Territory, zostały prawie całkiem wyczerpane. Dalsza ewentualna eksploatacja wymagała wiedzy i wielkich kapitałów i właściciele działek zaczęli się ich pozbywać. Każda inwestycja była zwykłą loterią, nikt nie mógł zgadnąć co kryją wzgórza Comstock Lode i tylko kosztowne badania, próbne odwierty i laboratoryjna analiza złóż mogły pomóc w ocenie wartości działek i płytkich wyrobisk. Prospectors dziękowali więc losowi kiedy mogli odsprzedać swoje działki i jeszcze coś na nich zarobić. Kilka powstałych wtedy firm i korporacji zarobiło setki milionów dolarów na dalszej eksploatacji złóż.

  • George Hearst miał szczęście i ze swoich działek wydobył znaczne ilości srebra i złota. Potrafił rozsądnie zainwestować zdobytą fortunę zakładając ze wspólnikami firmę wydobywczą, która w ciągu kilkunastu następnych lat stała się największą, w pełni prywatną firmą wydobywczą, eksploatującą kopalnie różnych minerałow w Nevadzie, Utah, Californi, w South Dakota a nawet w Peru. Hearst był reprezentatnem w kongresie stanowym Californi i później senatorem w Senacie USA. Jego syn, William Randolph Hearst, dzięki fortunie ojca stał się największym magnatem prasowym na świecie, jego imperium kontrolowało setki gazet, magazynów i periodyków aż do początku lat 1950-tych. Jego monumentalny pałac "La Questa Entancada", jedna z licznychn posiadłości Hearst'a,  jest dziś jedną z największych atrakcji okolic San Simeon ("Hearst Castle"). William Hearst urodził się w San Francisco.
  • Czterej imigranci z Irlandii - James Graham Fair, William S. O'Brien, John William Mackay i James C. Flood - założyli w 1869 roku przedsiębiorstwo "Flood and O'Brien", zajmujące się początkowo handlem akcjami innych firm. W 1873 roku firma zdobyła kontrolę nad kopalnią niedaleko Virginia City, w której odkryto "Big Bonanza" - olbrzymią żyłę złota na głębokości 1,200 stóp. Firmę czterech Irlandczyków nazywano odtąd "The Bonanza Firm" ("bonanza" - hiszp. "szczęście", "bogate złoże"). Dwie kopalnie należące do Irlandczyków eksploatujące Comstock Lode wydobyły srebro i złoto wartości ponad 150 milionów ówczesnych dolarów. Czterej właściciele firmy stali się najbogatszymi ludźmi w Ameryce. Tylko majątki kolejowych magnatów "Wielkiej Czwórki" mogły konkurować z fortunami "Bonanza Kings".

Na początku XX wieku San Francisco było już wielkim  miastem, z własną elitą polityczną i kulturalną, z ogromnym zapleczem finansowym i - co najważniejsze - z charakterem. Nadszedł czas na rzeczy inne niż tylko niezbęne lub praktyczne. Miasto "okrzepło", wypełniło ulicami wszystkie zakamarki półwyspu i teraz zapragnęło stać się piękne. Władze miejskie zatrudniły więc słynnego już wtedy architekta i urbanistę, projektanta dużej części Wystawy Światowej i twórcę planu centrum Chicago, Daniel'a Burnham'a i powierzyły mu zadanie zaprojektowania całego centum administracyjnego, takiego, które zaćmiłoby nawet Paryż. Projekt został zrealizowany z wielkim rozmachem, ale jego żywot był niestety krótszy niż ktokolwiek mógł się spodziewać.


Market Street, kwiecień 1906 Zdjęcie: William and Grace McCarthy, California State Archives


W środę 18 kwietnia 1906 roku o 5:13 rano, kiedy większość mieszkańców była jeszcze pogrążona we śnie, to prężne, 400-tysięczne miasto nawiedziło trzęsienie ziemi o jakim nikt tu nigdy nie słyszał. Trwająca zaledwie 47 sekund seria wstrząsów o sile 8.1 stopni w skali Richtera, zrównała z ziemią całe dzielnice. Wszystkie instalacje wodne zostały doszczętnie zniszczone, w gruzach legło ponad 28,000 budynków, w tym nawet miejski ratusz i wiele wydawałoby się nowoczesnych budynków ze stalowymi szkieletami. Z większości poodpadały wszystkie elewacje. Lata zaniedbań i korupcja ujawniły się teraz w pełni. Miliony wydane rzekomo na wzmacnianie budynków, na instalacje wodne i systemy przeciwpożarowe, po prostu rozkradziono. Popękane i pozrywane linie gazowe doprowadziły do wybuchu setek osobnych pożarów, które w mgnieniu oka połączyły się w jedno, gigantyczne piekło. Pożaru miasta nie udało się ugasić przez 3 dni. Jack London, który przebywał wtedy w mieście, napisał: “Miasto San Francisco przestało istnieć”. Płomienie opanowano dopiero kiedy oddziały milicji obywatelskich wysadziły przy pomocy dynamitu całe rzędy domów, zapobiegając w ten sposób rozprzestrzenianiu się ognia. Mniejsze wstrząsy nękały miasto jeszcze przez kilka dni, dewastując do reszty tysiące uszkodzonych budynków.


Trzęsienie ziemi i pożar w 1906 r. Zdjęcie: Wikipedia


Wielkie trzęsienie i pożary, podobnie jak wielki pożar w Chicago w 1871 roku, zdewastowaly i zmieniły miasto nie do poznania, ale gdyby nie one, San Francisco pozostałoby w większości brzydkim, kleconym naprędce - wielkim co prawda - ale boom-town bez stylu i smaku. Oprócz centrum administracyjnego Burnham'a, San Francisco było chaotyczne i nieciekawe. Kataklizm "oczyścił" teren, w pierwszym rzędzie zniknęły najbrzydsze i najbardziej tymczasowe szopy, budy i drewniane straszydła w najbiedniejszych dzielnicach, spłonął też prawie doszczętnie cały dystrykt "czerwonych latarni" i wszelkich innych rozrywek, Barbary Coast. Tysiące pustych placów, uprzątniętych z gruzu i połamanych desek, czekało teraz na nową zabudowę. Kataklizm spowodował największy w historii miasta boom budowlany, odbudowano tysiące murowanych budynków, w centrum przybyło wznoszonych w najnowszej technologii wieżowców ze stalowymi szkieletami, podobnie jak w Nowym Jorku i Chicago, ale wzmocnionych o dodatkowe elementy, bardziej odporne na trzęsienia ziemi. Wiele solidnych, wiktoriańskich domów, chciaż z drewna, nadawało się do renowacji lub odbudowy, większośc z nich przetrwala do dziś. San Francisco powstawało z popiołów i gruzów w zadziwiającym tempie 15 nowych budynków dziennie. Odbudowano wszystkie teatry, muzea i budynki administracyjne, wzmocniono konstrukcje ulic i naprawiono ich nawierzchnie. Miasto stawało się o wiele piękniejsze i nowocześniejsze niż przedtem i wróciło do życia o wiele szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Jack London mylił się srodze, San Francisco wcale nie przestało istnieć.

W 1915 roku, zaledwie 9 lat po katastrofie, San Francisco zorganizowało wielką światową wystawę pod nazwą Panama Pacific International Exchibition. Na miejscu dawnej, płytkiej laguny zasypanej odpadami i gruzem po trzęsieniu i pożarach, tam gdzie dziś znajduje się Marina District, zbudowano dziesiątki budynków i pawilonów wystawowych. Kompleks był budowany tylko na potrzeby ekspozycji i dziś już go nie ma, ale przetrwało z niego kilka budynków. Do dziś istnieje Palace of Fine Arts - świadczący o rozmachu i fantazji projektantów. Oryginalny Pałac Sztuk Pięknych, jak większość tymczasowych struktur wystawowych, zbudowano z gipsowych odlewów na drewnianych szkieletach, ale budynek został uznany za tak piękny, że po zakończeniu ekspozycji nie zostal zburzony, powstała nawet specjalna fundacja dla jego ratowania. Przebudowany z betonowych elementów, pałac jest dziś jedną z architektonicznych pereł San Francisco.


Palace of Fine Arts Zdjęcie: James Faulkner


Oficjalnie, wystawa, której koszt przekroczył 50 milionów ówczesnych dolarów, została zorganizowana dla uczczenia ukończonej właśnie budowy Kanału Panamskiego, otwierającego całkiem nowe możliwości w handlu i w międzynarodowej współpracy w każdej dziedzinie. Wzięło w niej udział 28 państw z obu Ameryk, przedstawiających własne osiągnięcia w dziesiątkach pawilonów, ale najważniejsze było pokazanie światu, że miasto istnieje, że jest pełne życia i jest jeszcze piękniejsze i wspanialsze niż dawniej. Wystawa okazała się ogromnym sukcesem i przyciągnęła wielotysięczne tłumy. Tylko w dniu otwarcia odwiedziło ją 225 tysięcy osób, a przez całe dziewięć miesięcy jej trwania - ponad 19 milionów!

W latach 1930-tych do Californi dotarła Wielka Depresja, ale nie była tu aż tak dotkliwa jak gdzie indziej. Tysiące ludzi straciło pracę i oszczędności bankowe, ale ogólne straty były znacznie mniejsze niż w innych rejonach. San Francisco nie ucierpiało specjalnie nawet podczas Prohibicji (1920-1933), która zniszczyła wielką część amerykańskiego rolnictwa i zrujnowała setki tysięcy legalnych biznesów. Tutejsze "speak easies" funkconowaly o wiele lepiej niż gdzie indziej i nikt nie miał zamiaru rezygnować z whisky i piwa. Przetrwała część winnic (z 713 przed Perohibicją, ocałało 40) na północ od miasta, w Napa Valley i w innych okolicach Wine Country. Przetrwała częściowo zakamuflowana, ale na dużą skalę, produkcja win. Zupełnie legalnie produkowane były tzw. "wina mszalne" zamawiane przez diecezje i pariafie. Wielu historyków jest zdania, że kalifornijskie winnice uratował od całkowitej prohibicyjnej zagłady kościół katolicki. Wina dla "celów sakralnych" zamawiały też synagogi i kościoły innych wyznań, ale diecezje katolickie okazały się prawdziwym zbawieniem. Jako "wino kościelne" produkowano wszystkie gatunki win, a nawet whisky i brandy. W ciagu trzech lat od wprowadzenia Prohibicji, prudukcja win mszalnych wzrosła w Californi z marginesowej, do ponad dwóch milionów galonów rocznie. Tylko niewielka część tego morza wina trafiała do mszalnego kielicha. Pomimo, że kilkaset winnic zostało całkiem zlikwidowanych a ich produkcja przestawiona z winogron na śliwki i czereśnie, produkcja winogron wzrosła setki razy. Hodowcy i winiarze, którzy wiedzieli jak ominąć przepisy, nie tylko produkowali wina nadal, całkiem legalnie, ale wielu z nich zdobyło nowe, ogromne rynki i ogromne fortuny - na produkcji alkoholu podczas Prohibicji. California poniosła mniejsze straty spowodowane Prohibicją niż inne stany, dzięki czemu łatwiej przetrwała później Wielką Depresję lat trzydziestych.
Żadne umoralniające historie pastorów ani nawet groźba więzienia, nie zdołały zmienić opinii mieszkańców San Francisco na temat alkoholu. Zdecydowanie przeciwne Prohibicji były też władze miejskie, które stanowczo odrzuciły federalny zakaz prowadzenia saloonów i zabroniły policji stosowania się do nowych przepisów. Przez prawie czternaście lat wbrew obowiązującemu prawu, w San Francisco działały saloons i bary z alkoholem, częściowo zakamuflowane, ale wszyscy wiedzieli, że alkohol jest wszędzie. Serwowanie drinków i koktaili zawieszano czasem na chwilę, kiedy agenci urządzali rajd na bar. Rajdy na lokale prowadzili tylko agenci federalni i niechętni agenci stanowi. Niechętni, ponieważ nikt w całej Californi nie traktował Prohibicji poważnie, a właściciele lokali byli często ostrzegani o nadchodzącej kontroli. Setki oskarżonych o przemyt lub produkcję alkoholu "przestępców" chodziło wolno, uprawiając w najlepsze swój zawód i nigdy nie doczekało się skazania. W pewnej słynnej sprawie w 1928 roku przeciwko lokalowi serwującemu whisky i wszelkie inne napoje, sędzia musiał postawić w stan oskarżenia całą ławę przysięgłych, która zebrała się na sali dobrze "pod wpływem" po wypiciu w pomieszczeniach dla ławników zebranej przez agentów ewidencji.

Atak na Pearl Harbor i przystąpienie Stanów Zjednoczonych do wojny w 1941 roku przerwały złą koniunkturę ciągnącej się latami od krachu na giełdzie w 1929 roku. Stocznie i wielkie firmy na zachodnim wybrzeżu zaczęły przyjmować nowych pracowników do budowy statków i uzbrojenia na potrzeby wojenne. Do San Francisco przeniosło sie na stałe tysiące rodzin z całego kraju, przybyło też ponad 40 tysięcy czarnych robotników z najbiedniejszych rejonów Ameryki. Spowodowało to jeszcze jeden, wielki boom budowlany, ale również nowe napięcia rasowe. Dwa miesiąced po ataku na Pearl Harbor, prezydent Roosevelt podpisał słynne prezydenckie rozporządzenie (Executive Order 9066) nakazujące przesiedlenie 120 tysięcy osób pochodzenia japońskiego do obozów internowania, głównie w Nevadzie. Cała grupa etniczna została wysiedlona na podstawie pochodzenia, bez możliwości odwołania się od tej decyzji. W ciągu kilku tygodni zniknęła cała japońska dzielnica w San Francisco, Japantown. Przesiedlanym wolno było zabrać tylko jedną walizkę najpotrzebniejszych rzeczy na osobę. Niektórzy zdołali przewieźć dobytek na przechowanie u znajomych, czasem udało się sprzedać wyposażenie sklepu albo towar, ale większość straciła wszystko: meble, samochody, biznesy, pamiątki. Najczęściej cały dorobek życia więcej niż jednego pokolenia, został w opuszczonych mieszkaniach i domach, przejętych przez banki i instytucje pożyczkowe i sprzedane na aukcjach. Nikt w mieście specjalnie nie oponował ani nie bronił innych Amerykanów, tych, którzy mieli niewłaściwe pochodzenie. Nie było marszów protestacyjnych ani manifestacji solidarności. Badanie opinii publiczne w marcu 1942 roku wykazało, że decyzję o wysiedleniu japońskich "obcych" popierało 93% Amerykanów. Japończycy stali się na kilka lat najbardziej znienawidzoną grupą etniczną w San Francisco, jak Chińczycy 70 lat wcześniej. Większość wysiedlonych czuła się Amerykanami i nie miała już żadnych związków z Japonią, poza nazwiskiem. Ci, którzy wrócili po pobycie w obozie, zaczynali od zera. Walka o unieważnienie rozporządzenia Roosevelta prowadzona przez Japońsko-Amerykańską Ligę Obywatelską, trwała ponad 40 lat. Stosowne rozporządzenie podpisał dopiero prezydent Ronald Reagan w 1988 roku. Garstce żyjących jeszcze ofiar drakońskich wysiedleń, rząd przyznał jednorazowe odszkodowania w wysokości $20,000 na osobę. Ostatnie wypłacono w 1999 roku.

Okres powojenny, to czas ciągłej rozbudowy miasta i napływ nowych mieszkańców. San Francisco stało się Mekką lewicujących artystów i profesorów, poetów, pisarzy i muzyków, walczących o prawa kobiet nowych sufrażystek i działaczy na rzecz środowiska. Miastu przybyło kilka tysięcy żołnierzy zdemobilizowanych za uprawianie homoseksualizmu w czynnej służbie i homoseksualistów cywilów, którzy ściągali tu zwabieni sławą miasta wolości. Utrwaliła się wtedy nowa legenda. Miasta, w którym żyje się inaczej, miasta swobód i nowych idei. Sława San Francisco jako miasta trochę "stukniętego", w którym "wszystko wolno", sięga co prawda czasów Wybrzeża Berberyjskiego, ale jego współczesna legenda nie ma z tym nic wspólnego. Na początku lat 50-tych, kiedy Ameryka przeżywała swój pierwszy powojenny atak histerii nazwany później "McCarthyzmem", San Francisco zasłynęło jako jedno z najważniejszych centrów kontrkultury, przyciągające "przesiedleńców" z całej Ameryki. Nowy ruch narodził sie na uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku i stał się widoczny w Greenwich Village, ale nabrał prawdziwego rozmachu dopiero w San Francisco, po fuzji z ruchem literackim znanym jako "San Francisco Renaiassance". Słynne spotkanie poetów w Six Gallery, na którym Allen Ginsberg odczytał swój poemat "Skowyt", dało początek nowej fali, której członków Jack Kerouac, autor pełnej szokujących tematów książki "W drodze", nazwał "beatniks".

Rok '55 to premiera filmu "The Blackboard Jungle", przedstawiającego po raz pierwszy amerykańską szkołę tuż po integracji rasowej i związane z tym problemy. Główną rolę grał w nim młody czarny aktor, Sidney Poitier. Po raz pierwszy w kinematografii jako tło muzyczne użyty został powszechnie potępiany rock-and-roll - utwór Billy Halley'a "Rock Around The Clock". Samo to było rewolucyjne. Rekordowa popularność filmu utrwaliła ostatnie z trzech głównych haseł rewolucji obyczajowej Ameryki: "seks, narkotyki i rock and roll", a Allen Ginsberg rozpropagował dwa pierwsze: seks i narkotyki. Uważany przez wielu krytyków za nienadający się do czytania bełkot i anty-literaturę propagującą homoseksualizm i moralny upadek, napisany pod wpływem wyciągu z narkotycznego kaktusa, amfetaminy i leków stymulujących "Skowyt", został przyjęty przez poszukujacych nowych środków wyrazu młodych twórców jak objawienie. Jest do dziś najczęściej tłumaczonym na inne języki amerykańskim poematem ("Ginsberg's masterpiece" - arecydzieło). Richard Eberhart, poeta, dramaturg, profesor literatury i krytyk The New York Times'a napisał w 1956 roku, że "Skowyt" to "the most remarkable poem of the young group" (najbardziej niezwykły poemat młodej grupy).

Ginsberg uważał, chyba słusznie, że gdyby nie korespondencja Eberharta z San Francisco, poezja beatników nigdy nie doczekałaby się szerszej publikacji, pozostając zjawiskiem marginesowym w amerykańskiej literaturze. Twórcy tego ruchu nie kryli, że piszą pod wpływem środków odurzających, twierdzili, że mają wizje i tworzą improwizacje, tak jak muzycy jazzowi, ale Kerouac szlifował swoją "W drodze" sześć lat zanim w końcu opublikował ją w 1957 roku. Nikt nie zwracał na to uwagi, do dziś zresztą recenzje dzieła Kerouac'a podają, że powstało ono w ciągu trzech dni jako jedna wielka artystyczna wizja. "W drodze" stało się natychmiast bestsellerem. Przez wiele lat przerabiał i poprawiał swój "Skowyt" również Allen Ginsberg. John Clellon Holmes, autor autobiograficznej powieści "Go" opisującej szalone pijackie eskapady grupy jego przyjaciół, którzy wkrótce stworzyli w San Francisco główny trzon ruchu "beat" pisał: "piją, żeby się upić, albo get high, a nie żeby zilustrować cokolwiek". Truman Capote powiedział, że uznana za arcydzieło książka Kerouac'a jest bezwartościowa, bez żadnego głębszego znaczenia ani sensu. "Żaden z tych ludzi nie ma nic ciekawego do powiedzenia i żaden z nich nie potrafi pisać. Nawet pan Kerouac. To nie jest pisanie, to stukanie w maszynę do pisania". Mimo to, ruch przyciągnął rzesze młodych poetów, artystów i aktorów, wszystkich, którzy już coś znaczyli w świecie artystycznym, albo właśnie zaczynali coś znaczyć. W klubach w North Beach, dzielnicy, która stała się centrum beatników, występowały początkujące wtedy, ale już widoczne gwiazdy. Bywali tam Woody Allen, Barbara Streissand, młody muzyk i fascynat tego ruchu i jego głównego barda, poety Ginsberga, Robert Zimmerman, bardziej znany jako Bob Dylan, i wielu innych. Dylan odciął się później od beatników, popełnił nawet grzech śmiertelny nagrywając album z muzyką country, ale pozostał bliskim przyjacielem Ginsberga na zawsze.

Ginsberg był do końca praktykującym buddystą, tak przynajmniej twierdził, ale nie stosował się do reguł tego wyznania. Popierał natomiast otwarcie homoseksualizm, nie powstrzymał się nawet od opisu homoseksualnych uniesień w poemacie "Kadish" (żydowska modlitwa pogrzebowa), napisanym po śmierci matki. Dopóki nie zobaczył na własne oczy świata realnego socjalizmu na Kubie, w ZSRR i w Czechosłowacji, podobał mu się komunizm (matka była członkinią Komunistycznej Partii USA), działał też i gorąco popierał North American Man/Boy Love Association, organizację walczącą o legalizację pederastii i pedofilii i związków seksualnych między dziećmi a dorosłymi. Keruac powiedział kiedyś o tej grupie szalonych poetów i filozofów, o tym całym "Pokoleniu Bitników" - "the mad ones". "Źli", "rozzłoszczeni". W Polsce utrwaliła się nazwa "Młodzi Gniewni". Takie znaczenie miał chyba na myśli Keruac, ale "mad" ma też inne znaczenie: "szalony", "pomylony", "wariat". Alkohol, narkotyki, środki farmakologiczne, schozofrenia, homoseksualizm, a u Ginsburga nawet pedofilia, były akceptowanym stymulatorem, warunkiem poszerzenia percepcji dla pełnego zrozumienia świata i rzeczywistości. Sam Ginsberg miał za sobą pobyt w zakładzie dla chorych umysłowo, jego matka całe życie cierpiała na schizofrenię paranoidalną. "The mad ones" może więc równie dobrze znaczyć "Świry".

Ruch krytykował wszystko, amerykański styl życia, materializm, dorabianie się, dwa samochody i wszelkie inne wartości. Chwalił anarchię i wolną miłość, czerpiąc jednocześnie z nauk i religii wshodu, z buddyzmu i hinduizmu, ale nie dosłownie, stosując dziwne i zaskakujące skróty i uproszczenia. Charakterystyczną cechą tego ruchu nie była buddyjska harmonia ani spokój, ale złość, rozżalenie i protest. Ruch kontestujący wszystko co amerykańskie, był prowokacyjny nawet w nazwie. 5 października 1957 roku Związek Sowiecki wystrzelilł pierwszego w historii sztucznergo satelitę Sputnik 1. Kerouac twierdził, że "beatnik" pochodzi od "beat-up" - pobity, pokonany, ale nie krył, że "beatnik" świadomie nawiązuje do nazwy "sputnik". Było to już po porażce McCarthy'ego, ale taka nazwa wciąż stanowiła wyzwanie. Istniał przecież jeszcze potężny Komitet Działalności Antyamerykańskiej przy Kongresie USA (House Un-American Activities Committee), tropiący komunistów i faszystów. Upadek Komitetu i jego późniejszą likwidację, zapoczątkowała fala zamieszek i protestów w 1960 roku, zorganizowanych przez studentów z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley w proteście przeciwko serii przesłuchań Komitetu w San Francisco. Nowa dekada zaczęła się w tym mieście od armatek wodnych i policyjnych pałek.

Niektórzy twórcy tego ruchu zostali zaliczeni na trwałe do panteonu największych amerykańskich artystów, trudno znaleźć jakąkolwiek krytykę ich twórczości. Poza nielicznymi specjalistami znanymi tylko w wąskich kręgach akademików, nikt nie odważa się publicznie wątpić w ich geniusz. "Skowyt", w którym prawie zupełnie brak jakichkolwiek pozytywnych elementów, jest powszechnie uważany za arcydzieło. W jednym z tysięcy hymnów pochwalnych napisano, że to "wspaniała (magnificent), płomienna epopeja". Świat nie składa się jednak tylko ze zła i cierpienia, narkotyków i brzydoty. Jest w nim też prawdziwa, piękna miłość, są bohaterowie i dobrzy ludzie, jest muzyka i sztuka. Nic z tego nie trafiło do dzieł beatników. Trudno się dziwić, że nienawidziła ich cała "normalna" Ameryka", trochę pruderyjna, konserwatywna i mdlejąca ze strachu przed "Czerwonymi", niedoceniająca powabów alkoholizmu, ekscesów seksualnych i wywrotowych, lewicowych poglądów Młodych Gniewnych. Mało kto poza prawdziwymi beatnikami wierzył, że świat można poznać i zrozumieć tylko staczając się na samo dno.

Bezpośredni, intelektualny wpływ beatników na młodych skończył się szybko. Na początku lat 60-tych pojawiły się nowe idee. Nihilizm, złość i anarchię zastąpiły komuny i całkiem wolna miłość, a czarny pesymizm, ponurą poezję, berety i alkohol - kolorowa radość, marijuana, powrót do natury i rock and roll. Wielu beatników porzuciło wtedy rozważania nad otchłaniami istnienia i śmierci i zasiliło nowy ruch. Keruac, Ginsberg i inni, stali się wyznawcami nowych idei. Pozapuszczali brody, powciągali tęczowe podkoszulki i pokochali rock and roll. Dziś są powszechnie przedstawiani jako intelektualni ojcowie nowego ruchu.

Od końca wojny, San Francisco było swoistym laboratorium społecznym, w którym wykluwały się (wykuwano?) nowe idee i ruchy społeczne. Krótki okres niepewności na początku lat 60-tych, kiedy era beatniks w North Beach była już historią, ale nie było jeszcze wiadomo w którą stronę zawieją najnowsze wiatry, wypełniły próby sformułowania i wykreowania jakiegoś nowego zjawiska społecznego. Przybyły z Nowego Jorku satyryk i komik estradowy Leonard Alfred Schneider, znany pod pseudonimem Lenny Bruce, stał się sławny z powodu wprowadzenia do swoich monologów szokujących wtedy przekleństw i nieprzyzwoitych zwrotów. Za swoją odwagę Lenny zapłacił procesem sądowym, ale uzyskał nieśmiertelną sławę bojownika walczącego o wolność słowa. Życiorys, treści jego skeczy i monologów, oraz śmierć z przedawkowania, umieszczają go w tradycji beatników, ale jego skecze były wielką nowością. Dziś już nikogo nie szokują, są średnio zabawne, brzydkie słowa trafiały mu się rzadko. W wielu występach, nie ma ich wcale, żarty są ostrożne, wyważone. Na jego monologach uczyli się Richard Pryor, George Carlin i wielu innych. W nagromadzeniu wulgaryzmów i wybuchowych tematów w każdym monologu, przyćmiewa ich całkowicie cała rzesza wspólczesnych satyryków, zwłaszcza czarnych, ale Lenny Bruce był pierwszy. Początek lat 60-tych to również powrót do najlepszych tradycji Wybrzeża Berberyjskiego, ale w nowej wersji i bardzo nieśmiało - znów, tak jak występy Lenny Bruce'a - szokujących w tamtych latach. Oto na scenach klubów w North Beach pojawia się piękna Carol Doda ze swoją topless burleską. Doda pokazuje piersi, nie przez ułamek sekundy na samym końcu aktu, ale długo, ma cały pół-nagi program, pozuje też do zdjęć całkiem naga. Doda i Shneider szokują, ale to jeszcze nie to. To jeszcze nie są te wibracje, jakie przyprawią o dreszcze miliony młodych ludzi kilka lat później. Można zaryzykować twierdzenie, że nie byłoby tych dziwnych wibracji, Summer of Love ani Woodstock, gdyby nie tajny program CIA i nowa substancja zwana LSD.

Lysergic acid diethylamide (di-etyloamid kwasu lizergowego), znany jako "acid" ("kwas"), został zsyntetyzowany przez szwajcarskiego chemika Alberta Hofmanna w 1938 roku przy okazji prac nad nowym lekiem pomocnym w zaburzenaich oddychania i krążenia. LSD nie wydawał się jednak właściwym tropem i chemik odstawił substancję jako bezużyteczną. Wrócił do niej pięć lat później, w 1943 roku i przez przypadek odkrył jej silne działanie psychodeliczne. Był pierwszym człowiekiem, który przeżył autentyczny "trip". W 1947 roku firma farmaceutyczna Sandoz, w której pracował Hofmann, zaliczyła LSD do leków przydatnych w leczeniu niektórych chorób umysłowych. Na początku lat 50-tych Centralna Agencja Wywiadowcza stworzyła specjalny program pod nawą MK-Ultra, badający sposoby zdalnej kontroli umysłów. Wypróbowywano wszystko - promieniowanie elektromagnetyczne, środki chemiczne, leki i inne substancje, między innymi LSD. Różne dawki "kwasu" podawano pracownikom CIA i innych agencji rządowych, żołnierzom i oficerom armii, lekarzom, więźniom, prostytutkom i narkomanom - przeważnie bez ich wiedzy - i obserwowano ich reakcje. CIA zatrudniała też ochotników, którzy testowali nową substancję na sobie świadomie. LSD stało się szybko największym przebojem wśród poszukujących nowej drogi i prawie całkiem wyparło wszechobecną marijuanę. W tajnych testach LSD uczestniczył wtedy młody pisarz Ken Kesey, uważany za łącznika pomiędzy beatnikami i hippiesami. W 1959 Kesey napisał główny zarys wydanej w 1962 roku powieści "Lot nad kukułczym gniazdem" ("One Flew Over the Cuckoo's Nest"), przerobionej później na utwór sceniczny. W 1975 roku na ekrany wszedł film na podstawie "Lotu" w reżyserii legendarnego Miloš'a Forman'a z Jack'iem Nicholson'em i Louise Fletcher w rolach głównych. W 1964 roku Kesey wraz z grupą Merry Prancksters, zorganizował kultową dziś podróż przez Amerykę pomalowanym w psychodeliczne wzory szkolnym autobusem, który stał się symbolem rewolucji i nowej ery. To głównie Kesey rozpropagował w San Francisco w połowie lat 60-tych LSD i nową grupę "Grateful Dead" podczas słynnych "Testów kwasu", psychodelicznych imprez muzyczno-taneczmnych z udziałem najsłynniejszych grup nowej generacji. Timothy Leary,  psycholog i profesor na Harvardzie, jedna z najbarwniejszych postaci tamtej eopki, eksperymentował z LSD na wielką skalę, rozdając dawki "kwasu" studentom. Leary, podziwiany do dziś guru wschodnich nauk i filozofii Zen Alan Watts, autor wstrząsającej powieści "Nowy Wspaniały Świat" Aldouus Huxley i wielu wykładowców i profesorów uniwersyteckich, rozpropagowało ten cudowny środek wśród modzieży i na amerykańskich i angielskich uczelniach. "British Invasion" rozpoczęty w połowie lat 60-tych, to nie tylko The Beatles, Rolling Stones, Animals i inni, ale w dużym stopniu Huxley i ludzie, którzy stworzyli całe folozoficzno-ideologiczne zaplecze nowego ruchu. Nigdy w historii Ameryki, nawet w czasach kolonialnych, obca kultura nie miała aż takiego wpływu na kulturę tego kraju jak w wyniklu "brytyjskiej inwazji".

Pod koniec XIX wieku, jako reakcja na postępującą industrializację i szybką zmianę stylu życia, w zachodniej Europie pojawiły się ruchy propagujące zachowanie środowiska naturalnego, promujące prosty styl życia w harmonii z naturą w komunach, lub w małych osiedlach o najmniejszym możliwie wpływie na otoczenie. Idde tych pierwszych "postępowców" trafiły do Ameryki, głównie do Californi, wraz z imigrantami w latach 20-tych i 30-tych. W 1947 roku Nat King Cole nagrał piosenkę pod tytułem "Nature Boy", która stała się hymnem ruchu propagującego "powrót do natury". Jego członkowie nazwali się "Nature Boys", a jedną z najważniejszych postaci tego ruchu był urodzony w San Francisco Gypsy Boots (Robert Bootzin), pionier wegetarianizmu i alternatywnego stylu życia, propagator yogi, zdrowego odżywiania i aktywności fizycznej. Boots i Nature Boys stali się bardziej znani dopiero w 1967 roku, w słynnym "Lecie Miłości" w San Francisco. Imprezy przyciągnęły tysiące młodych ludzi z całej Ameryki, z Kanady, Europy i Australii. Na scenie w parku w Haight-Ashbury występowali wszyscy najważniejsi wykonawcy i zespoły tamtych czasów: The Animals, The Who, Jimi Hendrix i jego zespół, Grateful Dead, Otis Redding, The Byrds, Jefferson Airplane, Quicksilver Messenger Service, Big Brother and the Holding Company z Janis Joplin i wielu innych. Młodzi ludzie rozdawali policjantom kwiaty, wielu wpinało kwiaty we włosy, dlatego przylgnęło do nich określenie "dzieci kwiaty", wtedy wyrażnie kpiące, negatywne. Wielki przebój Scotta McKenzie "San Francisco" stał się hymnem nowego ruchu, który niebawem rozprzestrzenił się na cały świat, nawet za Żelazną Kurtynę.
 

If you're going to San Francisco
Be sure to wear some flowers in your hair
If you're going to San Francisco
You're gonna meet some gentle people there

For those who come to San Francisco
Summertime will be a love-in there
In the streets of San Francisco
Gentle people with flowers in their hair

All across the nation
Such a strange vibration
People in motion
There's a whole generation
With a new explanation
People in motion
People in motion

 
Jeśli jedziesz do San Francisco
Napewno miej kwiaty we włosach
Jeśli jedziesz do San Francisco
Spotkasz tam dobrych ludzi

Dla tych, którzy przyjeżdżają do San Francisco
Lato będzie tam pełne miłości
Na ulicach San Francisco
Dobrzy ludzie z kwiatami we włosach

Wszędzie w całym kraju
Jakieś dziwne drżenie
Ludzie w ruchu
To jest całe pokolenie
Z nowym wyjaśnieniem
Ludzie w ruchu
Ludzie w ruchu

Ruch na rzecz zdrowego odżywiania i powrotu do natury stał się ruchem społecznym i politycznym na wielką skalę, a do ubranych w kolorowe podkoszulki i spodnie z frędzlami "dzieci kwiatów", przylgnęło określenie "hippies". Podczas któregoś koncertu w '66, Timothy Leary wezwał 20-tysięczny tłum do odkrycia nowego "American Dream", a Golden Gate Park rozbrzmiewał muzyką przez cały dzień i do później nocy. W 1967, podczas Lata Miłości, The Diggers, organizacja zrzeszająca lewicowych działaczy społecznych, zapewniała uczestnikom darmowe jedzenie, a niestrudzony producent LSD i czonek zespołu Grateful Dead Owsley Stanley, rozdał im nieskończone ilości darmowego narkotyku. W różnych punktach dzielnicy Haight organizatorzy porozkładali na trawnikach materace dla tych, którzy po większych dawkach "kwasu" muszą gdzieś upaść i przeżyć swój psychodeliczny "acid trip". Wieczorami i nocą odbyły się na nich tysiące miłosnych aktów. San Francisco nawiedziło w to pamiętne lato ponad 100 tysięcy dzieci kwiatów pragnących LSD, muzyki i wolnej miłości.


Web Analytics